49.

28 4 0
                                    

RAY

Z trudem przełykam ślinę. Kryję się za kasą i staram się być najciszej jak potrafię. Oddech, który słyszę za sobą jest coraz bliżej. Coś mokrego skapuje mi na włosy. Boję się podnieść głowę, ale już w tym momencie domyślam się że jest to zombiak. W myślach liczę do trzech, po czym najszybciej jak umiem wybiegam z pralni, zatrzaskując za sobą drzwi. Odwracam się i dostrzegam niskiego i garbatego, śliniącego się potwora. Jest obrzydliwy, cały pokryty jakąś dziwną mazią. Ma bardzo rzadkie włosy i długą podartą koszulę.
Chowam się pomiędzy pralnią a sklepem spożywczym, tak jak zrobiłem to wcześniej, kiedy niedaleko przejeżdżał ogłaszający coś jeep.
Mija dobre kilka minut i robi się cicho. Stwierdzam więc, że to dobry czas żeby wrócić do środka. W końcu zostawiłem tam swój plecak. Ostrożnie podchodzę do drzwi. Dostrzegam przez nie stojącego w drugim pomieszczeniu umarlaka. Mój plan to wparować do środka, szybko wziąć plecak i stamtąd wybiec.
Powoli otwieram drzwi i po cicho wchodzę do środka. Cały się trzęsę. Plecak znajduję otwarty, moje rzeczy się z niego wysypują. Zaczynam zbierać je z przed i zza kasy. Kiedy w końcu je wszystkie znajduję, sprawnie zakładam plecak na plecy i odwracam się aby wyjść stąd jak najszybciej. Wtedy moim oczom ukazuje się ten niski obśliniony potwór. Stoi centralnie przede mną, skierowany przodem w stronę drzwi. Nie ma opcji żebym go wyminął, jedyne co mógłbym teraz zrobić to wejść na ladę i dobiec do wyjścia, jakimś cudem unikając jego długich szponów. Nie jestem jednak na tyle zwinny, potwór napewno złapałby mnie w połowie drogi. Moje serce bije bardzo szybko, za szybko. Obmyślam inny plan ucieczki, nic innego nie przychodzi mi jednak do głowy. Staram się nie patrzeć na istotę stojącą niedaleko mnie. Czyżbym to właśnie tutaj miał zginąć?
Nie wiem ile tak stoję w bezruchu. Odzyskuję kontrolę nad swoim ciałem dopiero kiedy zombiak odwraca się i wpatruje we mnie swoimi białymi gałkami ocznymi. Mija sekunda i rzuca się na mnie. Używam plecaka jak tarczy. Krzyczę kiedy ciało potwora sprowadza moje na ziemię i mnie przygniata. Serce wali mi jak szalone. Między moją a jego twarzą trzymam plecak, którym próbuję odsunąć go od siebie. Fala gorąca oblewa moją głowę i klatkę piersiową. Nie mam z nim szans. Staram się go odepchnąć, cokolwiek, ale jest silniejszy. Czuję jak jego ostre paznokcie wbijają mi się w brzuch.
-Pomocy!- drę się najgłośniej jak potrafię. Łzy ciurkiem leją mi się po moich policzkach.
Nie chcę tak umierać! Ale nie mam już siły dłużej go od siebie odpychać...
Czemu one wcale się nie męczą?
Czuję się bezradny.
Poddaję się.
Zombiak wbija swoje ostre zęby w moje udo. Wydaję z siebie głośny, niekontrolowany jęk. Wolną nogą kopię go w głowę. Za trzecim kopnięciem udaje mi się go od siebie odsunąć. Nie mam odwagi spojrzeć na swoją nogę. Umarlakowi sekundy zajmuje odzyskanie sił i podniesienie się na równe nogi. Unoszę głowę i zwyczajnie na niego patrzę. Mam wrażenie, że kolejne dziesięć sekund mija w zwolnionym tempie. Nie mam siły wstać, nie wiem co więcej mogę zrobić. Czemu nie wziąłem nic do obrony? Odruchowo zasłaniam głowę rękoma, w celu obrony.
Gdy potwór już ma się na mnie rzucić, ktoś z drugiego pomieszczenia przywala mu czymś w głowę. Czymś dużym. Na pierwszy rzut oka nie mam pojęcia co to, gdy tylko ląduje jednak na ziemii, zauważam (i słyszę) że jest to zwykły kawał blachy. Niepewnie wyglądam przez ramię. Wytrzeszczam oczy. Usta samoczynnie mi się otwierają. Zombiak leży teraz na podłodze, wije się i wydaje swoje dziwne dźwięki nie do opisania. Mój zbawca wychodzi natomiast zza drzwi. Dopiero teraz go widzę. Chudy, nie za wysoki mężczyzna z bujną siwą brodą i wąsem. Na oko dałbym mu około sześćdziesiątki, zawsze miałem jednak w zwyczaju postarzanie ludzi. Ma na sobie zielone ogrodniczki, podobne do tych które ja również mam teraz na sobie. Nie wiem czemu wydaje mi się to trochę zabawne. Czy to ja z przyszłości przychodzę sobie na ratunek?
Brodaty schyla się po blachę, aby po chwili uderzyć nią w umarlaka jeszcze z dziesięć razy. Dopiero teraz zaczynam zastanawiać się co zrobi ze mną po tym jak z nim skończy. Może za wcześnie nazwałem go wybawcą.
Boli mnie noga. Szczypie mnie też zadrapanie, które również zostawił po sobie zombiak. Ten sam zombiak, którego głowa jest teraz miażdżona przez starszego mężczyznę co wziął się z nikąd. Zmuszam się do spojrzenia na moją ranę. Brodaty coś tam do mnie mówi, ale nie skupiam się na tym. Nie potrafię, jestem zbyt zajęty obserwowaniem swojego bolącego ciała. Rana wygląda okropnie. Na jej widok zbiera mi się na łzy.
-Ej młody! Zapytałem o coś!- Mężczyzna szybko traci cierpliwość. Ma bardzo niski głos. Kopie mnie niemocno w nogę, na szczęście w tą całą i zdrową. Podnoszę na niego wzrok- Jak Ci na imię?
-Ray- odpowiadam i wracam do gapienia się na nogę, której o mało co nie straciłem. Mam odruch wymiotny. I kolejny kiedy mężczyzna niespodziewanie bierze mnie na ręce. Bardzo mnie to dziwi ale nie przeciwstawiam się- Co pan ze mną zrobi?- pytam jedynie.
Co jak ma zamiar zmiażdżyć mi głowę tak samo jak zrobił to temu zombiakowi? Powinienem uciekać? Tyle, że jak z tą nogą? I co potem?Zanosi mnie do sąsiadującego pomieszczenia, gdzie łokciem zapala światło. Sadza mnie na jednej z pralek, a następnie zamyka za nami drzwi.
-Wypiorę Ci brudne ubranie- odpowiada. Obserwuję go, nie ukrywając zdziwienia- Plecak też mogę, jeżeli mi go dasz.
Podaję mu otwarty plecak. Mężczyzna chowa moje rzeczy do niepasującej do pomieszczenia, drewnianej szafy. Sam plecak wrzuca do pralki, którą po chwili uruchamia. Nie mam pojęcia o co mu chodzi, jakie ma zamiary i czemu tak właściwie pierze moje rzeczy. Zdejmuje mi buty i je również wkłada do pralki.
-Co Pan robi?- Ignoruje moje pytanie. Ponownie podchodzi do mnie z wyciągniętą ręką, tym razem prosząc o moje ubranie. Patrzę na niego pytająco.
-No dajesz, oboje jesteśmy facetami.
-To pan jest facetem... ja jestem nastolatkiem i nie będę się rozbierać przed dziadem, którego w ogóle nie znam.- Naburmuszam się- Skąd mam wiedzieć, że nie jest Pan zboczeńcem, który wykorzystuje tą sytuację do spełnienia swoich dziwnych zachcianek?
Wtedy brodaty podchodzi do drewnianej szafy, którą odsuwa. Okazuje się, że kryją się za nią drzwi. Wchodzi do kolejnego pokoju, zostawiając mnie samego. To byłby świetny moment na ucieczkę, tyle że z bólu nie jestem w stanie się podnieść i nie wyobrażam sobie stać na zranionej nodze a co dopiero biegać. Czekam więc na niego. Wraca po niecałej minucie z taczką wyposażoną w sporych rozmiarów koc. Prowadzi ją koło mnie, po czym staje do mnie tyłem i mówi;
-No już, rozbierz się i okryj kocem, a potem możesz wejść do taczki.
Nadal puszczam mu pytający wzrok, mimo iż tego nie widzi. Decyduję się jednak zrobić to o co prosi. Zdejmuję brudne ubrania. Zostając w samej bieliźnie szybko opatulam się kocem i patrzę na taczkę.
-Po co miałbym do niej wchodzić?- pytam, nie opuszczając pralki na której zostałem posadzony i na której nie jest mi źle. Wtedy mężczyzna ponownie odwraca się w moją stronę.
-Z Ally używamy jej jak wózka. Jesteś ranny więc pomyślałem, że może nie możesz chodzić. Chyba nie myślałeś, że będę Cię co chwilę nosił, prawda?
-Nie... Ja...- Wzdycham- No dobra.
Niezadowolony pakuję się do starej taczki, tak jak brodaty tego chce. On wkłada w tym czasie moje ubrania, do którejś z pralek i uruchamia ją.
-Kim jest Ally?- pytam, wygodnie siedząc już w środku.
-Znalazłem ją w podobnej sytuacji co Ciebie. Tak samo jak Tobie, jej też pomogłem.
-Yhm, czyli jest gdzieś tutaj? Ile ma lat?
-Nie wiem, może 5? Nie pytałem jej o to, ale ze mną jest bezpieczna.- Chwyta za jednokółkę i prowadzi mnie do pokoju, z którego ją wziął. Tym razem też zasuwa za nami szafę a następnie zamyka drzwi. Chwilowo jest bardzo ciemno, szybko jednak słyszę głośnie pstryknięcie i znowu jest jasno- Nie tak dawno temu znalazłem tą kryjówkę. Fajna, co?
Uśmiecha się, po raz pierwszy. Zaczyna kręcić mi się w głowie. Tak porządnie. Całe pomieszczenie się kręci... czuję jakbym zeskoczył właśnie z karuzeli. Niedobrze mi.
-Proszę pana...
-Ależ Ty siny!- Błyskawicznie rusza w moją stronę- Gdzie jesteś ranny?- Pokazuję mu udo.
Wstaje i zaczyna szukać czegoś po całym pomieszczeniu, a oprócz kolejnej drewnianej szafy znajduje się w nim zlew, kosz na śmieci i mała lodówka. Sięga coś z tego pierwszego, jest to apteczka. Przemywa mi ranę wodą utlenioną, bez żadnego uprzedzenia, jęczę więc z bólu. Nigdy nie lubiłem tego uczucia- jest szczególnie nieprzyjemne gdy rana, którą polewasz to ugryzienie zombie. Następnie nakleja mi na udo gigantyczny plaster i na koniec, bandażuje je. Wygląda na bardzo skupionego, tak jak Vera gdy bandażowała mi nogę.
Czemu ją zostawiłem? Musi za mną tęsknić... Ja za nią tęsknię.
-Gotowe. To tyle czy masz coś jeszcze?- skoro pyta, odsłaniam brzuch i pokazuję mu spore zadrapanie. Tym razem gdy tylko sięga po wodę utlenioną, od razu zaciskam zęby i udaje mi się wytrzymać ból bez skowytów. Na tą ranę również nakleja plaster. Na koniec przykrywa mnie z powrotem kocem- Musisz się czegoś napić... Niestety skończył mi się paracetamol, ale sprawdzę czy mam coś innego.
Szuka czegoś w lodówce. Wtedy dobiegają nas jakieś kroki. Ledwo co widzę twarz mężczyzny. Wszystko robi się zamazane. Zastanawia mnie czemu mi pomaga, przecież i tak umrę... Czy on nie zdaje sobie sprawy, że ugryzło mnie zombie? ZOMBIE. Nie ma dla mnie ratunku.
W tym momencie zgasza światło.
-Masz siedzieć cicho, rozumiesz?!- mówi zgorączkowany. Nie wiem co się dzieje, ale woda utleniona nie sprawia że czuję się lepiej. Świat nadal się kręci. Robię się śpiący.
-Tak, będę cicho- udaje mi się wydukać. Po tym, powieki mimowolnie mi się zamykają.

Następne co udaje mi się zobaczyć to twarz Chrisa.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz