ROZDZIAŁ 3

599 61 90
                                    

MIRA

Wybiła ósma rano, gdy pożyczonym bez pytania samochodem rodziców Jeremiego, zajechaliśmy na parking szkolny przed moim nowym liceum. Dopiłam kawę kupioną po drodze na stacji benzynowej, która miała za zadanie postawić mnie na nogi, a pozostawiła tylko niemiły osad na zębach. 

Sprawdziłam telefon, ojciec się nie odezwał. Mama zresztą podobnie.

Złość przemieniła się w zmęczenie i otępienie. To nie był mój dzień, a jednak nie mogłam dać po sobie poznać negatywnych emocji. Pierwsze wrażenie robiło się tylko raz, a złość na ojca nie powinna go przyćmić. 

Z niepokojem przerzucałam spojrzenie to na jedną, to na drugą osobę wychodzącą z kolejnego drogiego auta na szkolnym parkingu. Wszyscy ubrani byli w markowe ciuchy, bez śladu mundurków, których obowiązku noszenia tutaj bym się spodziewała. Pieniądze ponad równość. A ja głupia się martwiłam, że nie zdążyłam się pomalować dziś rano. Powinnam raczej spalić się ze wstydu w tych swoich wytartych jeansach i oversize'owej bluzie, bo i tak nie zdołam zaimponować im czymkolwiek innym niż milionami na koncie bankowym rodziców, które nawet do mnie nie należały.

– Mogę iść z tobą, jeśli chcesz – zaproponował Jeremy, widząc moje zdenerwowanie.

– Nie trzeba. Dam sobie radę – uśmiechnęłam się do niego słabo, chwyciłam za rączkę swojej torby, która leżała na moich kolanach. Spojrzałam na niego jeszcze raz. – I dziękuję ci za wszystko. Bardzo mi pomogłeś.

Wzruszył ramionami, jakby to była dla niego drobnostka, po czym przytulił mnie na pożegnanie.

Gdy Jeremy odjechał, ruszyłam przez nieskończenie wielki park, który zawiłymi ścieżkami przypominającymi pokracznie poskręcane węże z kostki brukowej usytuowane wśród licznych drzew i ozdobnych krzewów, poprowadził mnie do głównego budynku szkoły charakteryzującego się nowoczesną architekturą i wielkoformatowymi przeszkleniami. 

Weszłam do ogromnego holu o jasnych ścianach, na których wisiały wyróżnione prace malarskie uczniów. Poczułam się na moment jak w muzeum. Prowadzona tabliczkami informacyjnymi, udałam się do sekretariatu mieszczącego się w głębi korytarza po prawej stronie, gdzie urzędowała naburmuszona, starsza kobieta - pani Irons. 

Po podpisaniu kilku dokumentów, sekretarka dała mi klucz do mojego pokoju w internacie, mapę kampusu, plan zajęć, a na koniec poprosiła, abym zapisała się na dodatkowe zajęcia.

– A czemu mam tu wpisany od razu balet? – spytałam.

– Bo taka informacja widnieje w twoich dokumentach.

No, tak. Mama nie spytała mnie, czy chciałam tu przyjechać, więc czemu miałaby mnie spytać, czy miałam ochotę wracać do tańca? Chyba zaczynałam się przyzwyczajać, że ona starała mi się wszystko popsuć.

Już od ponad roku nie ćwiczyłam baletu, o czym ona siłą rzeczy wiedziała doskonale. Moja pasja wygasła wraz z wyjazdem Jeremiego, bo to on był motorem napędzającym mnie do walki z perfekcją nie do osiągnięcia. Wciąż kochałam tańczyć, tyle że nie balet. 

Dla Brendy było to najwyraźniej bez znaczenia. Zapisała mnie na zajęcia bez mojej wiedzy i bez mojej zgody, o czym świadczył ten dokument, w który wpatrywałam się teraz, jakby to był co najmniej mój wyrok śmierci.

Niestety, sekretarka nie pozwoliła mi skreślić go z listy. Zdaje się, że było już za późno na dokonywanie zmian organizacyjnych w planie lekcji.

– Jestem, już jestem! Przepraszam za spóźnienie. – Do pokoju wpadła jak burza niższa ode mnie blondynka o falowanych włosach sięgających ramion. – Mira, tak? Cześć, jestem Tiffany Wright. Oprowadzę cię po kampusie.

W blasku żywiołu. Błyskawica ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz