PROLOG

1.2K 77 147
                                    

ZANE

– Zostawcie ją!

Dławiłem się własnymi łzami. Z mojej piersi wydarł się krzyk. Przemoczony do suchej nitki biegłem, ile sił w nogach. Naprzód! Mijałem skąpane w mroku nocy drzewa lasu rozjaśniane bijącymi z nieba błyskawicami. Moje stopy grzęzły w błocie i gąbczastym mchu. Ulewny deszcz ograniczał mi pole widzenia, lecz ja doskonale wiedziałam, dokąd zmierzałem.

Musiałem ich powstrzymać.

– Babciu! – To jedno, wyjątkowe słowo ocierało się o ścianki mojego gardła z prawdziwie dziecinną bezradnością.

Elinoisa leżała już na ziemi, gdy do niej dotarłem. Jej usta zamarły, a oczy zaszły mgłą. Padłem przed nią na kolanach. Chwyciłem jej opadającą bezwładnie głowę w drobne, drżące dłonie. Łkałem żałośnie, błagając ją, by cokolwiek do mnie powiedziała, by na mnie spojrzała, by jej klatka piersiowa na nowo uniosła się od wezbranego w płuca powietrza.

– Błagam cię – szeptałem. – Nie zostawiaj mnie samego.

Od rana miałem przeczucie, że coś się wydarzy

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Od rana miałem przeczucie, że coś się wydarzy.

Tego dnia babcia miała dziwny humor. Chodziła rozdrażniona tak, że lepiej było nie wchodzić jej w drogę. Ostrożnie więc z dziadkiem stawialiśmy każdy krok w domu, próbując jej nie podpaść, aż w końcu dla własnego dobra schowaliśmy się w pracowni by, jak to mawiał dziadek, „przeczekać burzę".

Gdy nadszedł wieczór, Elinoisa zabrała mnie na trening do lasu.

Wpierw udaliśmy się na wzgórze za domem, skąd chwilę obserwowałem piękne niebo obsypane tysiącami gwiazd nad naszymi głowami w tamtą ciepłą, lipcową noc. Nad rodzinnym miasteczkiem Monroe w stanie Washington błyskały pojedyncze błyskawice. Zbliżała się potężna burza, na którą z podekscytowaniem oboje czekaliśmy.

– Dalej, pośpiesz się. – Babcia mnie pogoniła, a ja zerwałem się z miejsca i prędko do niej dołączyłem.

Co ważne, nigdy wcześniej nie trenowaliśmy magicznych umiejętności poza domem, bo najbezpieczniejszym miejscem na ćwiczenia było chronione zaklęciami wygłuszającymi gromkie grzmoty naszych piorunów podwórko dziadków z tyłu posesji. Nigdy nie robiliśmy tego też w ciemności, bo przecież światło, jakie tworzyły nasze błyskawice, mogły wzbudzić podejrzenia sąsiadów, którzy nie mieli bladego pojęcia o istnieniu takich jak my. Utalentowanych.

W tamtej chwili zastanawiałem się tylko nad jednym. Czemu teraz babcia nagle łamała te najważniejsze zasady ochrony naszego istnienia na Ziemi, które wpajała mi odkąd zostałem Elektrycznym jak ona?

– Gdzie idziemy? – dopytywałem kilkukrotnie, nie mogąc doczekać się odpowiedzi.

Babcia nawet nie próbowała ukrywać frustracji, nazywając mnie po krótkiej chwili nieznośnym dzieckiem lub czymś w tym rodzaju. Zwykle starałem się, żeby patrzyła na mnie jak na dorosłego lub też dużo dojrzalszego niż wskazywałby na to mój wiek, wówczas prawie piętnastu lat.

W blasku żywiołu. Błyskawica ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz