ROZDZIAŁ 33

168 9 4
                                    

TIFFANY

Dotarcie do portu w Seattle, gdzie w jednym z opuszczonych budynków znajdowała się siedziba operacyjna Wygnańców, zajęło Tiffany rekordowe siedem minut. W tym czasie zdążyła wymyślić wszystkie kwestie dialogowe, jakie wymieni z Fra Lutuhem, który w jej wyobrażeniu czekać będzie uzbrojony po zęby i gotowy do wypełnienia obietnicy wszczęcia wielkiej rewolucji mającej raz na zawsze zrujnować instytucję Centrali, a przede wszystkim uratować przyjaciółkę i, no tego, Zane'a.

– ALE JAK TO NIE JESTEŚCIE GOTOWI DO REWOLUCJI?!

Nie spodziewała się jednak, że zastanie ich w totalne rozsypce bez jakiegokolwiek, najmniejszego przygotowania. Ten żałosny widok zrujnował cały jej plan w ułamku sekundy.

Fra Lutuh zaprowadził ją do swojego, ponurego gabinetu na końcu budynku. Zasiadł za masywnym stołem, podczas gdy Tiffany zalewała go od progu lawiną oskarżycielskich słów.

– Obiecałeś Zane'owi wsparcie! Sojusz! Ryzykowaliśmy życiem w Dolinie Trzech Demonów, żebyś otrzymał to, czego chciałeś. Pora spłacić dług. Każ swoim ludziom ruszyć dupę i iść na Centralę!

– To nie jest takie proste, jak ci się wydaje.

– Naprawdę? – Tiffany skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej. – Miesiącami tłuczesz jak groch o ścianę o tej swojej rewolucji, a okazuje się, że nie przygotowałeś nic. Na co do cholery czekałeś?

– Rzeczy kosztują – odparł z najbardziej wnerwiającym spokojem, jaki tylko się dało.

Mężczyzna wskazał gestem na krzesło przy stole naprzeciwko siebie. Chciał, żeby usiadła, a najlepiej usiadła i przestała się pienić.

– Nie rozumiem.

– Rewolucja ma swoją cenę, a mnie na nią nie stać. Mam garść informacji i tych ludzi pozbawionych talentów. Chcesz, żebym postawił ich zarządcy pod nosem z widłami w rękach? Nie potraktuję ich jak mięso armatnie.

Lutuh znajdował się dokładnie w tym samym, martwym punkcie, co na początku. Nic nie udało mu się osiągnąć przez tyle czasu. Co z niego był za przywódca?

Mimo narastającej pogardy wobec żałośnie bezradnej postawy mężczyzny, Tiffany czuła całym sercem, że nie mogła odpuścić sprawy. Nie w takim momencie.

No bo kto inny miałby jej teraz pomóc? Zane wskazał jej Wygnańców. Nikogo innego. A ona obiecała, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by mu pomóc. Uratuje ich oboje. Ale jak? Jak miała niby tego dokonać? Przecież sama nie posiadała tyle pieniędzy, by zasponsorować komuś rewolucję.

Ona nie, ale...

Pewna myśl zajaśniała w jej głowie niespodziewanie. Jeżeli jedyną przeszkodą do rozpoczęcia ataku na Centralę stanowiły pieniądze, to przecież ona znała kogoś, kto mógł jej pomóc w tej sprawie. I to od ręki.

– A więc potrzebujesz sponsora, tak? – Nabrała powietrza w płuca, opanowując nerwy.

– Jeśli znasz kogoś takiego, kto mógłby...

– Znam. – Wyprostowała się na krześle, z pewnością siebie unosząc podbródek. – Załatwię to. Za to ty obiecasz mi, że zarządzisz atak na Centralę jeszcze dzisiaj.

– To niemożliwe. Przygotowania mogą potrwać nawet kilka tygodni, minimum kilka dni.

– Nie. Zrobicie to dzisiaj.

Nie miała wiele czasu. Musiała się śpieszyć i zmusić wszystkich dookoła do pośpiechu. Życie bliskich jej ludzi leżało w jej rękach.

Czuła, że pewna historia w jej życiu zataczała koło. Tym razem jednak otrzymała czas na reakcję. Niewielką szczyptę piasku w klepsydrze odmierzającej ziarenka do końca jej świata. Zamierzała działać tak, jak nie miała szansy będąc dzieckiem, kiedy agenci zabrali jej matkę.

W blasku żywiołu. Błyskawica ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz