ROZDZIAŁ 28

156 15 6
                                    

ZANE

Obudziłem się przerażony. 

Zimne, jaskrawe światło padało przez industrialne okna z zardzewiałymi ramami wprost na moją oblaną potem twarz. Oddychałem ciężko. Szybko. Zakryłem twarz dłońmi. 

Boże, co ze mnie był za idiota! Chyba nie chciałem o tym opowiadać.

Odgarnąłem klejące się włosy z czoła i rozejrzałem dookoła w poszukiwaniu Em, ale nie widziałem jej na horyzoncie. Całe szczęście. W salonie byłem zupełnie sam. Udałem się pośpiesznie do łazienki, gdzie zamknąłem się na kilka minut.

Wszystko przez ten sen.

Śniła mi się Mira. Byliśmy znów na imprezie u Clema, ale w mojej głowie ten wieczór potoczył się zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. 

Marzenie senne podsunęło mi alternatywną wizję, w której spędziliśmy naprawdę intensywny czas razem w tej sypialni na górze. Co gorsza czułem, że nie byłem sobą w tym śnie. Umysł podpowiadał mi, że wcieliłem się w rolę jej byłego, Luke'a. 

Moje mięśnie napięły się, a w kącikach ust zebrała się ślina. Spuściłem wodę w ubikacji. Odetchnąłem głęboko. Boże! Jakie to było żenujące. Oblałem twarz lodowatą wodą, pochylając się nad zlewem. Nie umiałem spojrzeć sobie w twarz w lustrze.

Nieważne. To nie miało znaczenia.

Gdzie była Em? Powinienem jej poszukać. Zajrzałem do kuchni, lecz jej tam nie było. Tuż przy wyjściu znajdowały się jeszcze jedne drzwi z witrażowymi dekoracjami, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi. Zapukałem. Była w środku. Zaprosiła mnie do swojej pracowni.

– Spałaś tutaj? – spytałem.

– Ja nie śpię w nocy – odparła Em. – Za dużo mam pracy, aby odpoczywać w najlepszym momencie dnia.

Wydawało mi się, że na Ziemi kobiety takie jak Em nazywano kiedyś czarownicami. Zajmowała się warzeniem mikstur i zielarstwem, chociaż mieszkała w centrum miasta. Była kimś więcej niż Wygnańcem trochę tak, jak moja babcia.

Przeszedłem się przez pracownię, która może kiedyś była oranżerią na poddaszu tego budynku, ale część szyb zaklejone były teraz nieprzepuszczalną światła taśmą klejącą. Na samym środku stał długi, drewniany stół na metalowych nogach. Ułożone były na nim buteleczki o kolorowej zawartości. Tuż obok stał wiklinowy kosz pełen suszonych roślin związanych w bukieciki. Na bawełnianej ściereczce leżały kryształy wycięte w kształt obelisków, które mieniły się słabym światłem, jakby same z siebie. 

Usiadłem na kiwającym się, starym krześle.

– Jak twoja koleżanka? – spytała Em.

– Mira? Dalej śpi.

– To dobrze. Dobrze, że przyszliście. Chciałam z tobą porozmawiać.

Em odrzuciła burzę gęstych loków za plecy, po czym obeszła stół, by stanąć tuż nade mną. Podniosłem się z miejsca, przyglądając jej się uważnie. Wiedziałem, co miała na myśli.

Em wyglądała promiennie i młodo. W tej chwili jedynie sine wory pod oczami świadczyły o jej zmęczeniu po nieprzespanej nocy. Na pewno używała wciąż odmładzających mikstur, podobnie zresztą jak Anemone. 

Babcia mi kiedyś o tym wspominała. Tylko dzięki temu, wszystkie trzy potrafiły zachować dojrzały, zdrowy wygląd, choć ich prawdziwy wiek dawno temu wpędziłby je do grobu.

Babcia przez dłuższy czas korzystała z odmładzającej receptury, lecz po urodzeniu pierwszego dziecka przestała, bo, jak sama przyznała otwarcie, chciała zestarzeć się wraz z dziadkiem. 

W blasku żywiołu. Błyskawica ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz