ROZDZIAŁ 35 cz.1

90 8 16
                                    

ZANE

Choć jeszcze kilka minut temu nie byłem pewien, czy zdołam postawić chociaż jeden krok naprzód samodzielnie, teraz pokonywałem biegiem pole walki przed głównym budynkiem Centrali. Zostawiłem daleko za sobą Camerona, mając jedynie nadzieję, że podoła w walce z Junnigerem, zwłaszcza że pomagała mu jakaś agentka, której nie poznałem wcześniej.

Bitwa trwała bezustannie, a determinacja zaangażowanych stron nie słabła. Pole bitwy tonęło w chaosie. Powietrze rozcinały śmiercionośne pociski. Ziemia pochłaniała krew poległych. Ja w głowie miałem jednak tylko jedną myśl.

„Mira".

Nic więcej nie miało znaczenia niż znalezienie jej i zabranie z tego piekła.

Przez umysł przelatywały mi najczarniejsze scenariusze, co Gemma i jej ojciec mogli zrobić dziewczynie. Wiedziałem doskonale, do czego byli zdolni. Przekonałem się o tym nie raz. Oni nie należeli do osób, które odpuściłyby sobie okazję do zemsty, szczególnie gdy w grę wchodziła krzywda na mnie i mojej rodzinie.

Każda minuta była zatem na wagę złota.

Wpadłem do głównego holu budynku Centrali przez drzwi, które niedawno musiały ulec zniszczeniu przez siły rewolucji. Zdobiące wnętrze wysokie rzeźby stojące w dwóch rzędach, które zdawkowo pamiętałem, że wcześniej trzymały w dłoniach błyszczące kule z czarnego odianu, teraz stały się niczym więcej jak stertą bezużytecznego gruzu. Jednak księżycowy kamień migotał wciąż intensywnym blaskiem, rozświetlając nowe pole bitwy.

Widząc na swojej drodze agentów w natarciu, ruszyłem do walki, dołączając do sprzymierzeńców. Minąłem roztrzaskany w mak korpus rzeźby Wodnego, z którego otwartych dłoni wciąż sączyła się ciecz, tworząc kałużę na środku holu. Błyskawice wystrzeliły z moich dłoni, trafiając kilkoro wrogów naraz z precyzją snajpera.

Jedna agentka w odpowiedzi wystrzeliła strumieniem promieniujących kolorów, które przecięły przestrzeń groźnym świstem, tworząc kalejdoskopowe wzory, a te trafiły parę osób walczących nieopodal mnie.

Nie zatrzymywałem się jednak, dostrzegając nagle Utalentowanego u swojego boku, którego otaczała aura niezwykłego światła. Jego dłonie emanowały siłą życiową, a ta sprawiała, że rośliny w pobliżu budynku zaczęły rosnąć w zawrotnym tempie, a już wkrótce przebiły gęstym splotem cienką warstwę szkła w oknach i wdarły się do środka. Wielkie korzenie zaczęły wić się wokół grupy agentów przed nami próbującej nas zatrzymać. Dostrzegłem jednak, jak agentka wypuściła wokół swojej drużyny wir emanującej barwami energii, rozrywając korzenie w powietrzu.

Wtedy do walki przystąpił kolejny agent, którego umysł sięgał najwyraźniej w kosmiczną przestrzeń. Z jego dłoni wyłoniły się fale purpurowej mocy iskrzącej tysiącami drobinek światła, a te zderzając się z moimi elektrycznymi atakami, wykreowały efektowne eksplozje światła oraz dźwięku. Inny Utalentowany przystanął pewnie naprzód, po czym wytworzył aurę szkarłatnych mgieł, które wydawały się łączyć z materią, manipulując rzeczywistością wokół nas.

Ruszyłem pewnie naprzód, upatrując w sytuacji swoją szansę na porzucenie nieistotnej dla mnie walki. Oni sobie poradzą beze mnie, a nikt inny niż ja nie uratuje Miry.

Przedarłem się pewnie przez spowite gęstą czerwienią powietrze i wpadłem do sali obrad na wprost. Zamknąłem za sobą ciężkie drzwi, odcinając się od kakofonii walki trwającej w holu.

Odetchnąłem głęboko, rozglądając się po pomieszczeniu. Sala obrad stała w ruinie, co wywołało cień uśmiechu na mojej surowej od powagi twarzy. Przeszedłem obok długiego stołu z ciemnego drewna, który teraz stał przewrócony pod oknami. Moje kroki odbijały się echem o deski parkietu. Ze zdobionych krzeseł nie pozostało nic więcej jak sterta drzazg. Księgi na regałach pod ścianami dosłownie stały w płomieniach pomału trawione przez ogień.

W blasku żywiołu. Błyskawica ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz