Rozdział 2

525 36 3
                                    

Wokoło zapanowała cisza, jakby wszyscy zapomnieli jak się oddycha. Cisza wydawała się tak namacalna, że mogło ciąć ją nożem. Zazwyczaj, kiedy cała rodzina zbiera się w jednym miejscu, nigdy nie jest cicho. Zawsze ktoś musi się z kimś wykłócać, krzyczeć lub bić. Może tylko w święta czy czyjeś urodziny jest spokojniej.
W powietrzu wisiała niewidzialna groźba, która w każdym momencie może zaatakować i zabić z zimną krwią.

Spojrzał na ojca skoncentrowanym spojrzeniem, zadając niewypowiedziane pytanie. Zdarzało się, że mężczyzna rozumiał go bez słów, dlatego wykorzystał tą technikę. Jednak to nie on odezwał się pierwszy, a jego wyzywająca matka.

— Jakie wieści? Ponoć dobrze się nam wiedzie, pieniądze lecą jak z nieba. Dlatego skoro te złe wieści są tak złe, że musiałeś wezwać nas wszystkich... Muszą być bardzo, ale to bardzo złe. — Zarzuciła włosy na ramię, mrużąc oczy.

Przez moment wydawało się mu, że twarz ojca całkowicie zniknęła w cieniu. Zawsze wydawał mu się taki mroczny, tajemniczy i pełen zła. Nawet położeni rangę niżej, nie są tak straszni jak on. Jego spojrzenie wiecznie mordercze, a myśli pewnie jeszcze gorsze.
Staruszek westchnął ciężko, opuszczając wzrok. Przez sekundę wydawał się bezbronny, ale uznał, że to tylko marne złudzenie.

— Masz rację, ale przechodząc do sedna sprawy — wstał z fotela i założył ręce na piersi — zastępca trzeciej dywizji został dzisiaj zamordowany.

Shedo gwałtownie wstał z miejsca, o mały włos nie przewracając stolika stojącego przed nim. Poczuł jak po plecach leci mu zimny pot, a żołądek zawiązuje się w supeł.
Trzecia dywizja polegała jemu, nie był liderem, a kimś na wzór opiekuna. Miał za zadanie pilnować swoich ludzi i w razie konieczności, wyciągać ich z kłopotów. Nigdy nie miał z nimi problemów, gdyż ci ślepo mu ufali oraz wykonywali każdy rozkaz. Nie był jakoś z nimi związany, ale traktował ich jak swoje psy. Myśl, że ktoś zamordował jednego z jego podopiecznych... Była zbyt bolesna.

Wzrok matki i macochy od razu skierował się na niego, brat z ojcem patrzyli w podłogę. On jednak całkowicie skupił się na ojcu, który nic dalej nie mówił. Wkurzało go, że ten traktuje swoich ludzi jak szkodniki, które tylko pracują w jego imperium.
Czasami miał po prostu ochotę go udusić za tą obojętność.

— Zanim zaczniesz mnie obwiniać, że to moja wina, pozwól mi powiedzieć co nieco — ostre niczym nóż spojrzenie padło w jego stronę. Skinieniem głowy pozwolił mu mówić. — Tym razem, to nie ja zleciłem jego zabójstwo. Nie był niczego winien, dobrze wiem jaki z niego był dobry pracownik.

— To kto jest winien śmierci mojego człowieka? — zapytał jadowicie. — Skoro nie ty, to może jakiś zwykły człowiek? Jeszcze ci uwierzę, za dobrze cię znam.

Nie raz się zdarzało, że ojciec zmuszony był wydać na kogoś wyrok. Zazwyczaj byli to zwykli kapusie, szukający kasy w sprzedaży informacji o mafii. Czasami mógł być też to zwykły człowiek, niczemu winny. Zależy od humoru ojca. W końcu, kto mu zabroni zabijać niewinnych ludzi? Policja? Chyba nie, prędzej zaczną gonić swój własny ogon.

Jemu nigdy nie przyszło do głowy zlecania czegoś takiego, zawsze załatwiał to własnymi rękami. Nie lubił posługiwać się kimś, szczególnie jeśli sprawa dotyczyła jego. Czuł się wtedy niesprawiedliwie i nie mógłby pozbyć się braku spełnienia. Za bardzo lubił sam sobie brudzić ręce.
Taki efekt uboczny pracy.

— Daj ojcu powiedzieć, a nie zachowujesz się jak dziecko — skarciła go matka, nie patrząc na niego. — Nie zawsze musi być to jego wina, zrozum to kiedyś.

— O, nagle stajesz w jego obronie? — spojrzał na nią z wyrzutem i złością. — Nadal trzymasz jego stronę po tym, co ci zrobił? Szanuję za głupotę.

ULTORES [bxb] Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz