Rozdział 23

213 18 1
                                    

W uszach słyszał szumienie krwii, a włoski na karku stanęły mu dęba. Temperatura w pomieszczeniu spadła gwałtownie, powodując u niego słabe dreszcze. Patrzył się tępo na Trevora, próbując opanować biegające myśli. Nie bał się, nie był aż takim tchórzem. W życiu nie przestraszył by się wspomnienia o strzelaninie, był za bardzo przyzwyczajony do obecności broni w swoim życiu, aby coś takiego wywołało u niego strach.
Jednak, czuł niepokój. Przeczuwał, że taka sytuacja będzie miała miejsce w niedalekiej przyszłości, a nie tak szybko. Najwyraźniej czas się im skończył i właśnie w tym momencie są świadkami, kiedy wojna zaczyna zbierać krwawe żniwa. Nikt nie przepowiedział, kto wykona pierwszy ruch, czy będą to oni lub Nocne Ptaki. Ale tamci widocznie od dawna czekali na taką okazję, która dosłownie została im podana na talerzu.

Rayon najwyraźniej nie podzielał jego obaw, gdyż jego twarz wyrażała tylko skupienie i zamyślenie. Jakby to, że przed chwilą się całowali, a ten nie próbował go ponownie ugryźć, nie miało miejsca. Nie śmiał się obrazić, ale było to dla niego zaskakujące, że Rayon tak szybko potrafi zmienić swój nastrój.
Jego złote oczy zalśniły, kiedy podniósł wzrok na mężczyznę przed ich dwójką.

— Możesz poddać konkrety, co się tam wydarzyło? I czy ktoś jest ranny lub martwy? — Polecił, zapominając, że jest znacznie niżej w hierarchii niż Trevor. — Same sformułowanie, że była strzelanina mało nam mówi, Trevor.

— Napadli na jeden z naszych patroli na Manhattanie. Na ten, który należy do naszej dywizji — mówił, jakby zdawał raport, a forma wypowiedzi Rayon'a nie zrobiła na nim wrażenia. — Jest około dziewięciu rannych, nie wiadomo mi o większej ilości.

— A martwych? — wtrącił się Shedo, łapiąc kontakt wzrokowy z Trevorem.

Mina mężczyzny widocznie zbladła, a wzrok uciekł daleko w prawo. Jego barki uniosły się, kiedy westchnął ciężko i pokręcił głową.

— Jest ich za wielu, Shedo — żal w jego głosie był ciężki jak skała. — Wiem tylko o dwunastu zabitych. Byli martwi, kiedy nasi tam przyjechali i zabezpieczyli teren, aby policja nie miała problemów.

Wciągnął gwałtownie powietrze, słysząc tą liczbę. Może i wydawała się stosunkowo niewielka, dla nich dwanaście oznaczało sporo, zdecydowanie za dużo. Dwunastu niewinnych ludzi, którzy tylko patrolowali i zostali zaatakowani w środku białego dnia. Wydawało się to niesprawiedliwe, wręcz hańbiące i nie do przyjęcia, jednak takie były oblicza wojny, którą z radością wypowiedział jego ojciec.
Zapewne nawet nie znał tych ludzi, ale oni pewnie go tak. Był przecież szanowany w trzeciej dywizji, więc nawet zwykły młodzik o nim słyszał. Znali go i zapewne obwiniali go teraz za to, że pozwolił wykonać taki krok swojemu ojcu i go nie powstrzymał. Przecież był jego prawą ręką oraz synem.

— Jasna cholera — przeklnął Rayon, łapiąc się za brodę. — Kiedy to się stało?

— Jakieś dziesięć minut temu dostałem raport — odparł pospiesznie Trevor. — Szukałem Shedo, ale nie mogłem go znaleźć, więc stąd takie opóźnienie. Tak w ogóle, gdzieś ty był?

Nie śmiał mu powiedzieć całej prawdy, a drobinka kłamstwa nic nie znaczy przy liczbie kłamstw, które wypowiedział w całym swoim życiu. Jego zaufanie do mężczyzny było znacznie ograniczone, ale jakieś było. Znał się z nim od dawna, jednak nie tak długo, aby mu o wszystkim prywatnym mówić.

— Szedłem po papiery, nic ciekawego. Wszyscy są zajęci, a więc sam musiałem to zrobić. Rayon'a spotkałem po drodze. — Powiedział bez problemu, kątem oka patrząc na jasnowłosego. — Wracając do tematu...

— Nasi już tam są, jak wspomniałem — przerwał mu Trevor. — Zabezpieczyli teren, bo policja tylko by namieszała w tym wystarczająco głębokim gównie. Gdyby dowiedzieli się, że to kolejna wojna mafii, a nie gangów, na sto procent FBI zaczęło być nam na ogonie.

ULTORES [bxb] Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz