Rozdział 11

228 29 1
                                    

Shedo wiedział, że śni.
Jego sny nigdy nie były normalne, nie trzymały się kupy i były tak skomplikowane, że zawsze po przebudzeniu miał pożądane przemyślenia, co jest z nim nie tak. Nigdy też nie odpowiadał innym o swoich snach, jednak była jedna osoba, która znała większość jego snów.
Ktoś, kogo pokochał, a potem tego żałował.

Tym razem było inaczej.
Znajdował się w wieżowcu ojca, stojąc przed oknem i podziwiając widok zza okna. Nowy Jork nie wyglądał realistycznie, bardziej przypomniał miasto z jakiegoś filmu. Wszystkie wieżowce były skryte w chmurach, tylko ten w którym przebywał, był nad chmurami. Słońce świeciło z nieokreślonej strony, sprawiając, że wszystko było skąpane w złotym świetle poranka.
Nie czuł nic, słysząc tylko jakąś spokojną muzykę dobiegającą z nieokreślonego miejsca.

— Jak ładnie — obok niego ktoś się odezwał, więc tam spojrzał.

Od razu tego pożałował, gdyż zobaczył kogoś, kogo już dawno powinien pozbyć się z pamięci. Od razu poczuł silny uścisk w piersi, który mógłby zatrzymać serce.
Obok niego stał wyższy od niego mężczyzna o sympatycznym wyrazie twarzy i szerokich barkach. Kąciki ust były uniesione lekko do góry, ale jego oczy były puste. Niegdyś zielone oraz pełne życia, teraz były puste i bez wyrazu.
Za życia był przystojny, dobrze o tym wiedział.

— C-co tu robisz? — zapytał, nadal stojąc w miejscu.

Nie dostał odpowiedzi, napotykając tylko ciszę.
Był to Carl, jego były ukochany i dawny przyjaciel. Ostatnio coraz częściej spotykał go w swoich snach, jakby jego duch cały czas miał zamiar go nawiedzać i uświadamiać w tym, co zrobił.
Carl nie żył od dobrych dwóch lat, więc powinien o nim zapomnieć. Jednak to całkowicie inne uczucie, kiedy ktoś zabija się dla kogoś. Tak było właśnie w tym przypadku, gdyż Carl rok po ich rozstaniu popełnił samobójstwo, skacząc z wieżowca.
Ta sceneria nie była przypadkowa.

— Shedo — powiedział jego imię jakby jadł coś niedobrego — dobrze wiesz, dlaczego tu jestem.

— Wiem — odpowiedział, zaciskając szczękę.

Niegdyś łączyło ich gorące uczucie, mogące spalić cały świat. Nie widział niczego poza nim, był dla niego wszystkim. Kochał go tak bardzo, że mógłby ukraść dla niego gwiazdy. Wydawało mu się, że ten darzy go tym samym uczuciem jak on, ale się mylił.

— Więc po co pytasz? — zapytał zimno Carl swoim martwym głosem.

— Nie wiem — pokręcił głową, szepcząc.

Został tylko podle wykorzystany, aby tamten mógł jakoś wkręcić się w interes jego ojca. Spędzał z nim czas, kochał się z nim i planował z nim przyszłość. Wszystko jednak poszło się jebać, kiedy dowiedział się prawdy. Po siedmiu miesiącach związku został wystawiony do wiatru z złamanym sercem.

— To twoja wina, Shedo — zarzucił mu Carl. — To ty mnie zabiłeś.

— Nie, to nie jest moja wina. To nie ja cię zabiłem. — Zaprzeczył i spojrzał w jego stronę. — To twoja wina.

Każdy sen wyglądał tak samo, ale z każdym nowym stawał się coraz bardziej bolesny. Cierpiał dwa razy mocniej, przeżywając wszystko od nowa. Czym sobie na to zasłużył?
Do dziś pamiętał ten wrześniowy wieczór, kiedy wszystko stało się jasne. Nadal pamiętał gorące łzy na swoich policzkach, spływające po jego twarzy. Ten bieg do swojego starego domu na Manhattanie i pytania matki, co się stało.

Patrzył na niego tak długo, dopóki nagle nie znaleźli się na dachu wieżowca. Poczuł jak silny wiatr rozplątuje jego włosy, a gumka odlatuje w dal. Czarne jak węgiel włosy rozlały się za nim, tworząc coś na wzór mrocznej aureoli.
Carl stał na krawędzi wieżowca, tyłem do przepaści i przodem do niego.

ULTORES [bxb] Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz