Rozdział 13

220 23 0
                                    

Sam do końca nie wiedział, czego ma się spodziewać, kiedy wejdzie do swojego biura.

Tak się składa, że jego przyjaciele należą do ludzi nieprzewidywalnych, więc każda chwila z nimi jest czymś wyjątkowym. Każdy z nich jest inny, ale łączy ich taka wiele, że gdyby miał to spisać, nigdy by nie skończył. Byli dla siebie jak rodzeństwo, zawsze się wspierając w trudnych chwilach.
Na przykład, kiedy Luis zdawał ważny egzamin na medycynie, trzymali za niego kciuki i wspierali całym sercem. Albo kiedy Hugh postanowił zrobić coming out swoim bliskim, byli tuż za drzwiami, gotowi uratować jego skórę, gdyby zaczęło się robić niebezpiecznie, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca.
Mimo dziwactw, kochał każdego tak samo i bez wyjątków.

Szedł korytarzem, zakładając sto różnych scenariuszy na minutę. Była możliwość, że zastanie biuro w stanie krytycznym. Parę razy miało coś takiego miejsce, co niestety źle wspomniał. Nigdy nie im nie zapomni, że zalali kawą jego ważne dokumenty, przez co spóźnił się na ważne spotkanie.
Stanął przed drzwiami i wziął głęboki wdech, aby być gotowym na katastrofę.

— Shedo! — w jego stronę szedł już Hugh, zamykając go w szczelnym uścisku.

— Hugh — uśmiechnął się lekko, opierając brodę o jego ramię. Był od niego nieco niższy. Uwolnił się z uścisku i na niego spojrzał. — Jak ja cię dawno nie widziałem.

Zwykle Hugh był tym cichym i wiecznie ponurym typem, który nie lubi być w centrum uwagi. Zwracał się do ludzi nieco oschle, jednak z przyjaciółmi zawsze był szczęśliwy i otwarty. Jakby był inną osobą, tym prawdziwym sobą.
Uśmiechnął się do niego i poklepał go po ramieniu.

— Ja ciebie też — zaśmiał się cicho, robiąc krok w tył. — Ale już jestem i wiem o wszystkim. Z szczegółami.

Machnął tylko na niego ręką, nie mając ochoty podejmować tego konkretnego tematu. Emocje po rozmowie z Rayon'em nadal nie ostygły i były żywe jak ogień.
Zamknął za sobą drzwi, wchodząc w głąb pokoju. Całe szczęście, wszystko było na swoim miejscu i nic nowego się nie znalazło. To nie tak, że raz w szufladzie znalazł bardzo ciekawą niespodziankę zostawioną przez Jaiden. Był to klucz francuski, który przestraszył panią sprzątającą, którą potem musiał przepraszać ze sto razy.

Podszedł do swojego biurka, siadając na wygodnym czarnym fotelu. Dębowe biurko jak zwykle lśniło czystością i wszystko było na nim ułożone symetrycznie. Klawiatura do komputera leżała równo przed nim z myszką obok, stosik kolorowych karteczek leżał na rogu, a długopisy elegancko ułożone w koszyczku.

— Co was do mnie sprowadza o tej porze? — Podniósł na nich wzrok, zakładając nogę na nogę.

Na kanapie leżała blondynka z telefonem nad twarzą. Jej włosy były spięte w krótką kitkę, co było dość rzadkim zjawiskiem. Była znana z swoich wiecznie rozpuszczonych włosów, które zawsze pachniały warsztatem. Jednak tym razem postawiła na wygodę.
Rzuciła mu mrożące krew w żyłach spojrzenie orzechowych tęczówek i od razu usiadła prosto, chowając telefon w kieszeni bluzy. Za nią Hugh oparł się o oparcie kanapy z spokojnym wyrazem twarzy.

— Nie jest przecież tak wcześnie — rzuciła, unosząc brew i zakładając ręce na piersi. — Jest dobrze po trzynastej, więc to idealna pora, aby odwiedzić wiecznie zapracowanego przyjaciela. Prawda, Hugh?

Rudzielec skinął głową na jej słowa.

— Ja mam nieco inny powód odwiedzin niż ona, ale jej jest znacznie ciekawszy — powiedział z znaczącym uśmiechem.

— Nie mówicie mi, że...

— Tak, chodzi o twój romantyczny pocałunek w klinice. — Przerwała mu Jaiden z szerokim uśmiechem.

ULTORES [bxb] Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz