Rozdział 38

103 8 0
                                    

Było po trzeciej, kiedy razem z Rayon'em znaleźli się na lotnisku. Każdy z nich miał po jednej walizce, bo nie mieli ze sobą tyle rzeczy, aby móc je spakować do większej ilości walizek. Poza tym, dwie były bardziej poręczne.

Byli już po odprawie. Lot mieli o czwartej, więc idealnie wyrobili się z czasem. Mieli chwilę na zjedzenie czegoś, żeby nie musieć nic kupować na pokładzie samolotu. No, i tak Emma wyposażyła ich w dość spore zapasy jedzenia, bo w końcu lot trochę będzie trwać.

Z racji zmian czasowych, we Francji będą o osiemnastej, mimo że w Stanach będzie dopiero dwunasta. Lot będzie trwać osiem godzin, co już wystarczająco przerażało Shedo. Nie przepadał za lataniem samolotami. Jako dzieciak nasłuchał się o katastrofach lotniczych, a każda najmniejsza turbulencja budziła w nim lęk. Dlatego zazdrościł Rayon'owi, który latał już nie raz i na myśl o tak długim locie, wzruszał tylko ramionami, jakby była to najłatwiejsza rzecz na świecie.

Przed wyjazdem na lotnisko wszystko wyjaśnili Emmie. Oczywiście omijając te elementy związane z wampirami, czyli większość. Powiedzieli, że rodzina Rayon'a zaprasza ich do siebie na jakiś czas i nie wiedzą kiedy wrócą, ale na pewno nie będą tam długo. Kobieta jakoś to przyjęła. Shedo widział na jej twarzy ulgę, jakby na samą wiadomość, że w domu będzie mniej ludzi, zrobiło się jej lżej.

Nie dziwił się jej. W domu kobiety było o cztery osoby więcej, licząc jego i Rayona, oraz Luisa i Jaiden. Tamta dwójka już zadomowiła się w nowym pokoju, chociaż blondynce nie bardzo podobało się, że musi dzielić łóżko z Luisem. Ostatecznie jakoś to przełknęła.

Im Shedo powiedział nieco więcej, ale nie pisnął nawet słówka na temat wampirzego ja rodziny Rayon'a. Skoro jego chłopak nie wyrażał zgody i chęci na dzielenie się swoim sekretem, uszanuje to i nie będzie się w to wtrącać.

Nie byli z tego zadowoleni, choć na początku wydawali się całkiem podnieceni wizją wakacji we Francji. Jednak po słowach Declana, że w sumie nie za bardzo mieli wybór, zrzedła im mina. Decyzja jednak była już podjęta i nie mieli nic do powiedzenia.

Siedział na jakimś miękkim krześle, obserwując jak Rayon chodzi między rzędami krzeseł i co jakiś czas wygląda za okna, gdzie były samoloty. Wydawał się podniecony lotem? Tak przynajmniej wydawało się Shedo. Czyżby Ray lubił samoloty? Całkiem rozbawiła go ta wizja, ale nie miał nic przeciwko takiemu hobby partnera.

Zakręcił w dłoni kubkiem z kawą, która miała go pobudzić, ale była zbyt obrzydliwa, żeby można było ją pić. Więc siedział sobie tak z nią, co jakiś czas kręcąc cieczą w dłoni, wykorzystując ją do grzania dłoni, bo przez klimatyzację, było dość zimno.

Jak sprawdzał pogodę, w Francji ma być ponad dwadzieścia pięć stopni, więc nie tak źle. Tu musiał mierzyć się z temperaturami ponad trzydzieści stopni, więc wizja niższych temperatur była dla niego pocieszająca.

— Zaraz będziemy wsiadać.

Spojrzał na jasnowłosego, który szedł w jego stronę z dłońmi w kieszeniach dżinsów. Miał na sobie czarną bluzę, która dobrze kontrastowała się z jasnymi włosami mężczyzny.

— O, to dobrze. Zaczynało mi się nudzić — uśmiechnął się Shedo, odkładając kubek z na wpół wypitą kawą na bok. — Masz paszporty i bilety?

— Tak, wszystko mam przygotowane — pokiwał głową Rayon, klepiąc kangurzą kieszeń w bluzie. — Nie bój się, nigdy bym nie zapomniał.

— Ciesz się, bo jakbyś je zgubił... Nie ręczę za siebie.

Rayon zaśmiał się na to tylko, a następnie siadł obok niego z uśmiechem na ustach. Wyraźnie miał na razie dobry humor, mimo że lecieli właśnie to rodziny za którą wyraźnie nie przepadał.

ULTORES [bxb] Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz