Zapach porannej kawy unosił się w powietrzu, drażniąc nos Sheda. Lubił kawę, a jej zapach zawsze go rozluźniał. Uważał, że kawa jest niezastąpioną poranną rutyną i codziennie musi wypić chociaż jedną filiżankę. Widział jaka jest szkodliwa, ale jego organizm tyle rzeczy przyjmował, że kawa jest chyba najlżejsza z wszystkich.
Jeszcze raz zaciągnął się tym cudownym zapachem, przewracając się na drugi bok. Nadal leżał w łóżku pod białą kołdrą. Było już dawno po szóstej, a on na ósmą ma do roboty. Już dawno powinien wstać, ale łóżko jest zbyt ciepłe i wygodne, aby je opuszczać.
Miał tak codziennie.Czekaj, skoro mieszka sam, a w powietrzu czuć zapach świeżo zalanej kawy... Było to bardzo podejrzane, ale jakoś niebyt się tym przejmował. Miał gdzieś, czy ktoś włamał mu się do mieszkania i parzy kawę. Może poczekać na łomot, niech wypije sobie kawę.
Przeciągnął się w łóżku, ziewając. Poranna toaleta zaczeka, najpierw dowie się, kto wbił mu do domu. Samo wejście do jego mieszkania było trudne, szczególnie przez to, że mieszka w pilnie strzeżonym budynku. Istniał cień szansy, że to jeden z trójki jego znajomych. Mieli oni klucze, aby w każdej ważnej sprawie do niego przyjść.
Wyczołgał się z łóżka, wzdychając tęsknię za ciepłą kołdrą. Narzucił na siebie szary szlafrok i włożył zwykłe laczki. Podłoga była na tyle zimna, aby zmusić go do noszenia kapci.Sypialnie i pokój gościnny miał na piętrze, a salon z aneksem kuchennym na dole. Oczywiście miał też łazienkę na górze oraz na dole. Dlatego, aby zobaczyć swojego gościa, musiał zejść po schodach na dół. Nadal ziewając, powoli schodził na dół. Uważał na każdy stopień, nie chcąc się przewrócić. Rano nigdy nie miał trzeźwego umysłu.
Kiedy tylko znalazł się na dole, spojrzał na kuchnię. Oczywiście, że miał rację co do tego, kto o tej porze miałby go odwiedzić.W kuchni stał wysoki, ale niższy od niego mężczyzna w kremowym swetrze. Jego lokowane brązowe włosy opadały na twarz, niemal zasłaniając całe jasnozielone oczy. W dłoni trzymał parującą kawę w czerwonym kubku. Nawet nie zauważył Shedo, kiedy ten zszedł po schodach w dół.
Był to Luis Dover, najlepszy medyk w ich mafii. Jako jedyny umie przeprowadzić operację podczas pożaru, tak, taka sytuacja miała miejsce.
Obok niego stała jeszcze niższa kobieta o krótkich blond włosach. Jak zawsze była w swoim stroju mechanika, który już dawno powinien wylądować w pożądanym praniu. Plamy oleju, benzyny i Bóg wie czym jeszcze, pokrywały cały niegdyś błękitny kombinezon. Miała brązowe oczy, niemal zawsze skryte pod okularami ochronnymi.
Należąca do grupy mechaników, jedyna kobieta i słynna zbieraczka różnorakiego złomu; Jaiden Chaney.— A o mnie to zapomnieliście — udał oburzenie wchodząc do kuchni i łapiąc spojrzenie Luisa, który dopiero teraz zauważył jego obecność.
Brunet zaśmiał się nerwowo, biorąc łyk kawy. Rozbieganym wzrokiem szukał pomocy u Jaiden, ale ta udawała, że grzebie w telefonie i go nie widzi. Cała obojętna Jaiden.
Shedo nasypał sobie kawy do swojego ulubionego kubka i zalał nadal gorącą wodą.— Kiedy przyszliście? — zapytał pod nosem, dolewając sobie mleka.
— Jakieś dziesięć minut temu — Jaiden spojrzała na niego znad telefonu, który oświetlał jej twarz na biało.
Czyli przyszli kiedy jeszcze spał. Zawsze mieli zadziwiające pory odwiedzin, nigdy się nie ujawniając. Mogli przyjść w najgorszy dzień twojego życia, przynosząc najlepsze wino i chcąc cię pocieszyć. Mimo, że czasami wpadali w dobrych momentach w jakich się znajdował, oczywiście były i złe.
Raz przyszli, kiedy był w dość intymnej sytuacji i musiał zamknąć się w łazience. Albo wbili, kiedy akurat uprawiał seks. Mimo tego, byli niezastąpionymi przyjaciółmi, których nie chce stracić.Oparł się o blat, rozkoszując się świeżym smakiem kawy.
Kogoś jednak brakowało, a konkretnie jednej osoby. Zawsze wbijali w trójkę, a teraz była dwójka.
CZYTASZ
ULTORES [bxb] Zakończone
VampireRomans syna głowy mafi i wampira, co może pójść nie tak? Drugi syn głowy nowojorskiej mafi; Shedo Declan jest człowiekiem z dość trudnym charakterem. Właśnie przez jego podejście do życia i ludzi, nie ma łatwego życia. Jednak mimo tego, zawsze idzi...