Rozdział 33

140 12 3
                                    

Masakra przed jego oczami była winą jego ojca. Nie była to wina złego poprowadzenia misji czy złego przygotowania. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, dopilnowane nawet przez Shedo, który nie chciał brać w tym udziału. Mimo swojej niechęci, pomógł w przygotowaniach ludzi i zrobił to, co kazał mu ojciec. Sam poprowadził ich na śmierć, chcąc zaimponować ojcu. Jednak jak zwykle nic nie poszło po jego myśli. Jak zawsze zawiódł, skazując najlepszych członków dywizji na śmierć. Nie towarzyszył im podczas walki, zaślepiony pragnieniem ojcowskiej aprobaty.
Czuł, że to wszystko jest jego winą. Nie ojca, a jego.

Znajdował się przed głównym wejściem, wpatrując się w ciała przed sobą. Cały czas czuł dłoń Rayon'a na swoim ramieniu, który w ten sposób chciał jakoś go wesprzeć. Chciał mu podziękować, ale głos utknął mu w gardle. Nie mógł wydusić z siebie choćby słowa. Nogi miał jak z waty, a w głowie kotłowały się myśli. Nie panikował, mimo że dookoła były hektolitry krwii. Metaliczna woń gryzła go w nos, mącąc w umyśle.

Kątem oka spojrzał na brata, wiedząc, że ten na pewno trzyma się lepiej. Był silniejszy od Shedo pod tym względem, dlatego nie był przygotowywany na widok załamanego Kirse. Blondyn trzymał się za głowę, wpatrując się w ciała z histerią w oczach. Drżała mu broda, a z ust wychodziły ciche jęki strachu. Chciałby do niego podejść i chociaż go wesprzeć słowami, tak jak brat powinien wspierać brata. Lecz on sam nie mógł ruszyć się z miejsca, przerażony rzezią przed sobą.

— Musimy poszukać kogoś żywego — wyjąkał Kirse, nadal stojąc obok trupa. Spojrzał na Shedo i Rayon'a. Cały jego wcześniejszy spokój wyparował, zastąpiony przez panikę.

— Nie ma po co — prychnął cicho Rayon, zdejmując dłoń z ramienia czarnowłosego. — Gdyby ktoś żył, już by go tu nie było. Szukanie żywych nie ma sensu. Musimy już jechać, chyba że chcecie skończyć jak oni.

Shedo odwrócił się do niego, zaskoczony tymi słowami. Nie często miał okazję, aby posłuchać tak stanowczego Rayon'a. Niepewnie uniósł jeden kącik ust w krzywym uśmiechu.

— Tak, musimy stąd znikać. Nie mam zamiaru umierać — powiedział i zrobił szybkie kroki w tył. Popatrzył się na Kirse. — Chodź, nic tu po nas. Ktoś tu może jeszcze być, a to nie skończy się dla nas dobrze.

Strata kolejnej osoby tylko by go dobiła, więc musiał za wszelką cenę przekonać Kirse do powrotu. Nie było opcji, aby pozwolił mu się oddalić oraz szukać jakichkolwiek ocalałych. Jeśli ktokolwiek by przeżył, stan tej osoby na pewno nie byłby dobry. Takowy ocalały mógłby tylko ich spowalniać, przez co ich ucieczka nie byłaby bezpieczna dla żadnego z nich. Dodatkowo mieli jeszcze trójkę przestraszonych dzieciaków w samochodzie, które na sto procent nie umiały obchodzić się z bronią. Ojciec za nic w świecie nie dałby broni do ręki dzieci, które kochał całym zepsutym sercem.

Zacisnął palce w pięści, robiąc parę kroków w jego stronę. Zatrzymał się za jego plecami, łapiąc go za ramiona i odwracając do siebie siłą. Mocno ścisnął jego ramiona, wpatrując się w niego intensywnie. Może nie byli dla siebie bliscy jak prawdziwi bracia, ich relacja miała dla każdego jakiś sens. Owszem, nienawidzili się z całego serca, ale jeśli jeden zaczynał wariować, drugi starał się go jakoś opanować. No, może nie zawsze, aczkolwiek zazwyczaj tak było.

Potrząsnął nim mocno, przez co tamten oderwał dłonie od głowy i położył je na nadgarstkach Shedo. Niegdyś byli w podobnej sytuacji, jakieś pare miesięcy temu. Wtedy zamiary Shedo nie były dobre, a chciał mu po prostu porządnie przywalić bratu. Był wtedy na niego wściekły za to, że tamten zwyzywał go od dziwek i zepsuł jego wypad z przyjaciółmi.

— Weź się w garść, Kirse. Twoja panika nam nie pomoże. Już teraz jesteśmy w dupie — powiedział ostro, potrząsając bratem w przód i tył. — Musimy wrócić i zostawić tych ludzi. Oni nam już nie pomogą, tylko nam będą zawadzać. Trupy to tylko zbędny bagaż, nic więcej.

ULTORES [bxb] Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz