Rozdział 20

231 22 7
                                    

Jego umysł był jedną wielką maskarą, napędzaną to nowymi myślami. Nie potrafił ich zliczyć, bo ich liczba z każdą sekundą rosła. W jego głowie panował chaos, będący największym jaki miał od czasu śmierci Carl'a.
Siedział na zimnych płytkach w łazience, wsłuchując się w szum wody. Nadal jej nie wyłączył, ale w tej chwili nie miał nawet siły się podnieść. Nogi mu zdrętwiały, nie pozwalając mu wstać. Zmuszony był siedzieć tak pod umywalką, próbując uwolnić się od wszystkich myśli. Choć wiedział, że jest to co najmniej niemożliwie.

Jeszcze parę godzin temu był w ramionach Rayon'a, a teraz się go bał. Strach przed jasnowłosym był tak wielki, że najmniejsza myśl o nim była bolesna. Nie mógł zrozumieć, czemu akurat jego to spotkało. Przecież Rayon wydawał się całkowicie ludzki, nie licząc jego nienaturalnych tęczówek. Nigdy nie zachowywał się jak zwierzę, stwarzając pozory normalnego. Rozumiał, dlaczego mu nic nie powiedział, ale tak czy siak, czuł przeraźliwy ból w piersi.
Nie powinien go wyganiać, a pozwolić mu wszystko powoli wytłumaczyć. Jednak strach i szok nim zawładnęły i logiczne rozumowanie spadło na dalszy plan. Żałował poniektórych słów, zaczynając go rozumieć. Wiedział, że mógł go zranić i sprawić, że ten już nigdy się do niego nie zbliży. Był jednak człowiekiem, a ludzki jest strach przed nieznanym.

Po jakiś trzydziestu minutach wstał, prostując obolałe ciało. Poczuł nieprzyjemny dreszcz, rozchodzący się po jego kościach. Zamrugał mocno powiekami, odpędzając czarne mroczki z pola widzenia. Złapał się umywalki, patrząc na siebie w obiciu lustra.
Miał przekrwione oczy, a granatowe tęczówki wydawały się znacznie bladsze niż zazwyczaj. Pochylił się nad umywalką, obmywając twarz zimną wodą. Musiał jakoś pozbyć się zaczerwienienia, które dostawał po jakimkolwiek płaczu. Jego posada, rola i wiek nie pozwalały mu na to, żeby płakać. Był przecież synem samej głowy mafii, a nie jakimś nastolatkiem z problemami.

Poklepał się po policzkach, zamykając oczy. Wziął głęboki wdech i podszedł do prysznica, wyłączając wodę. Nie chciał, aby ta musiała dłużej się marnować. Następnie wziął pierwszy lepszy ręcznik i zawiązał go na biodrach.
Musiał się ogarnąć, zanim zaniepokojeni jego nieobecnością przyjaciele, postanowią odwiedzić go w jego mieszkaniu. Było to bardzo możliwe, więc czym prędzej ruszył do garderoby.

Wybrał zwykły czarny garnitur oraz pasujące do tego spodnie i buty. Dobrał jeszcze krawat w tym samym kolorze, nie mając ochoty na inny kolor. Miał w zwyczaju wybierać jakieś ciekawe kolory, ale tym razem postawił na klasykę.
Był akurat podczas zakładania koszuli, kiedy usłyszał dzwonek telefonu z salonu. No tak, wczoraj wieczorem właśnie tam zostawił swój telefon. Nie miał nawet czasu, aby po niego pójść. Westchnął ciężko i zbiegł po schodach w dół, zmierzając prosto do stolika na środku salonu.

Na ekranie telefonu wyświetlał się numer ojca, co dało reakcję głośnego jęknięcia. Nie miał najmniejszej ochoty gadać z ojcem, który był najgorszą możliwą osobą na ten moment. Mimo wewnętrznego uporu, sięgnął po telefon i odebrał.

— Co? — mruknął oschle, wracając na górę. — Jestem naprawdę w podłym humorze, więc łaskawie się streszczaj.

Wszedł do sypialni, stając przed lustrem i dając połączenie na głośno mówiący. Wolał nie marnować czasu na stanie z telefonem przy uchu, a wykorzystać go na ubieranie się.

— Gdzie jesteś? — zapytał tylko ojciec, ignorując jego chłodne przywitanie.

— A gdzie miałabym być, hę? — uniósł jedną brew, poprawiając kołnierz koszuli. — U siebie, a gdzie indziej.

Usłyszał ciche westchnienie od strony ojca.

Przyjedź do mojego biura, wyjeżdżamy — powiedział bezceremonialnie.

ULTORES [bxb] Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz