Rozdział 9

220 29 0
                                    

Miał ochotę krzyczeć.

Był wściekły oraz bolała go ręka. Niepotrzebnie uderzał w tą ścianę, przecież doskonale wiedział, że to mu nie pomoże w opanowaniu emocji. Przecież nie raz był w podobnej sytuacji i wiedział, że przemoc i siła to ostatnie, co może mu wtedy pomóc. Zrobił to pod wpływem chwili, więc może obwiniać się tylko za swoją głupotę.
Myśli niepohamowanie biegały mu w głowie, domagając się atencji. Chciały być rozpatrzone i rozebrane na czynniki pierwsze, aby tylko się nakręcał. Jednak uparcie nie dawał przejąć negatywnym emocją nad nim kontroli. W młodości uczył się kontrolować emocji, więc nie stanowiło to najmniejszego problemu.

Jak tylko wyszedł z budynku, skierował się na jego tyły. Wiedział, że znajdują się tam śmietniki i wszystko, co może znajdować się za starym biurowcem. Tam zwykle pracownicy wychodzili na fajkę lub odetchnąć świeżym powietrzem. Wyrzucano tam śmieci, czyli było to miejsce podobne do tyłów każdego supermarketu.
Minął stos gruzu i połowiczne rozwaloną ściankę od śmietnika, która była jak zeszyt niespełnionego artysty. Była pokryta wyblakłym graffiti, ale nadal potrafił zrozumieć co jest tam namalowane. Sam niegdyś zajmował się takimi rzeczami. W końcu był chuliganem - jak wielu ludzi może stwierdzić na podstawie jego opowieści.

Stanął pośrodku tego całego wysypiska, bo inaczej się tego nazwać nie dało. Jedną dłoń zaciskał w pięść, a drugą czochrał włosy. Nie obchodziło go, że będą potem w nieładzie i będzie wyglądać jak po drzemce. Zdjął gumkę, która trzymała jego małą kiteczkę. Włosy sięgały mu do ramion, będąc w artystycznym nieładzie.
Wpatrywał się w łunę Nowego Jorku. Wszystkie światła tego miasta spowodowały, że pod chmurami powstała jasna łuna. Na pewien sposób było to nawet ładne, ale bardziej przypomniało filmowy atak kosmitów.

— Shedo — odwrócił się gwałtownie, słysząc swoje imię.

Nie spodziewał się, że zobaczy Rayona. Jego sylwetka była oświetlona słabym światłem pobliskiej lampy, ale nawet w takiej ciemnicy wyglądał przepięknie. Szczególnie, że marcowy wiatr nieco zmierzwił mu platynowe włosy. Musi się ogarnąć, bo ten kiedyś zauważy, jak ten się na niego patrzy.
Mężczyzna zaczął iść powoli w jego stronę, trzymając dłonie w kieszeniach. Było zimno, mimo że marzec się kończył. Mu również zaczynało być zimno w dłonie, ale całkowicie ignorował ten fakt.

— Czego chcesz? — zapytał, wracając do patrzenia na łunę.

Rayon stanął obok niego, wzdychając cicho. Jako jednen z nielicznych mógł zobaczyć go w rozpuszczonych włosach. Nawet jego rodzina nie pamięta, kiedy ostatni raz był przy nich bez kitki. Zazwyczaj ten widok należał do jego kochanków lub kochanek, którzy mogli zobaczyć go z rana. Jeśli oczywiście nie uciekli wcześniej.

— Martwię się o ciebie — odpowiedział tamten, rozluźniając mięśnie twarzy.

— Nie ma o co — westchnął ciężko. — Powtarzam, że wszystko jest w porządku. Nie ma się o co martwić.

— Wyszedłeś w złości, więc mam pełne prawo wyrażać zaniepokojonie — powiedział nieco ostrzej.

Spojrzał na niego bez wyrazu, podziwiając z bliska ostre rysy jego twarzy. Powinien czuć się zaszczycony, że ten się o niego martwi? W przeciwieństwie do innych osób, które powiedziały mu to samo, Rayon jakimś cudem sprawił, że mu uwierzył. Nie lubił, jak ludzie się o niego martwili. Uważał, że doskonale daje sobie radę i nie potrzebuje pomocy innych.
Jednak słowa Rayona sprawiły, że poczuł jakieś dziwne uczucie w piersi. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz coś takiego. Wydawało się takie znajome...

— Rozumiem, ale chyba nie powinieneś za mną iść. Ojciec się pewnie wścieknie, znając życie.

— Prędzej będzie wściekły na ciebie, nie na mnie. To ty wyszedłeś bez słowa z ważnego spotkania, nie ja.

ULTORES [bxb] Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz