Rozdział 44

99 6 0
                                    

Czy kiedykolwiek w swoim życiu tak bardzo się bał? Czy bał się tak bardzo podczas jakiegokolwiek porwania? Albo podczas swoich pierwszych misji? A może kiedy odkrył, że Rayon jest wampirem? W jego życiu było wiele złych i bardzo stresujących sytuacji, ale nigdy, przenigdy, nie biegł o swoje własne życie.

Jego oddech był szybki, tak samo jak bicie serca, które coraz to prędzej pompowało krew. Shedo czuł się, jakby zaraz miał się przewrócić, ale mimo to, biegł dalej, bo dobrze wiedział, że jeśli się zatrzyma, umrze. Każda chwila zwłoki będzie kosztowała go życie, którego za żadne skarby nie chce stracić. Nie, kiedy miał przed sobą tyle i tak wiele mógł jeszcze zrobić. Nie przeżył z Rayon'em jeszcze tylu chwili, że myśl o śmierci go przerażała.

Spojrzał kątem oka na ukochanego, biegnącego obok niego. Od kiedy stracili Florę, Rayon się nie odzywał. Biegł tylko przed siebie, ściskając dłoń Shedo mocno, jakby myślał, że ma go stracić tak samo jak swoją kuzynkę. Tęczówki Rayon'a już jakiś czas temu zamieniły się na czerwone, zabierając piękny bursztyn z jego twarzy. Wyglądał jak potwór, który stał się zwierzyną.

Jak o tym pomyśleć, Shedo nigdy nie martwił się tym, że kiedyś będzie musiał stać się ofiarą. Zawsze był wysoko postawiony, bezpieczny, otoczony grupą wiernych mu ludzi. Wszystko się jednak zmieniło. Już nie jest wielki - jest mały, malutki. Nic nie znaczy w tym brutalnym świecie bez wpływów, jakie posiadał jego ojciec. Od dnia śmierci ojca, musi radzić sobie sam, co było dla Shedo czymś naprawdę dziwnym. Nie miał się gdzie podziać i żył w strachu, każdego dnia bojąc się, że pewnego poranka do jego schronienia zawita Fang, a następnie go zabije. Tak samo jak zabił Tomheda i innych ludzi z Złotych Smoków.

Skłaniałby, gdyby powiedział, że się nie boi. Kiedyś nie musiał się bać, bo doskonale wiedział, że ma się jak obronić. W tym momencie nie miał nawet przy sobie jakiegoś ostrza, dzięki któremu mógłby się bronić. Był bezbronny.

Tak jak częściej myślał, brak ojca wiele zmieniał. Kiedy Tomhed żył, Shedo czuł się o wiele bardziej bezpieczniej. Czy może stwierdzić, że za nim tęskni? Nie, jedynie żałuje tego, że nie stał się samodzielny, kiedy on jeszcze żył i mógł stworzyć coś, dzięki czemu będzie miał miejsce do życia, kiedy go zabraknie.

Mimo że jego życie z ojcem było okropne i każdego dnia żałował, że właśnie Tomhed jest jego ojcem, w tym momencie zrobiłby wiele, aby jego dawne życie wróciło. Ten beztroski czas, kiedy jedyne czym się martwił, to czy jego znajomi będą mieli czas wyjść z nim na miasto, albo czy w szafie zmieszczą się nowe ubrania. Tak wiele stracił. Tak wiele, tylko dlatego, że jego ojciec miał jakieś problemy ze sobą, których nie umiał sam się zająć. Gdyby Tomhed nie był tak uparty oraz nie obdarzał pierwszych lepszych kobiet swoim nasieniem, może Kirse by żył. Bo wtedy nie trzeba by było jechać ratować tej trójki dodatkowych dzieci, które sobie zrobił, tylko dlatego, że te pierwsze mu się nie podobały.

Im więcej o tym myślał, tym częściej dochodził do wniosku, że kochał swojego ojca, choć tak bardzo się zapierał.

— Zaraz dotrzemy do jakiegoś miasteczka.

Kiedy Rayon się w końcu odezwał, Shedo od razu na niego spojrzał. Pokiwał głową na jego słowa, mając nadzieję, że właśnie w tym miasteczku uda się im znaleźć jakiś ratunek. Być może będzie tam ktoś, kto da im jakieś schronienie na czas pościgu i będą mogli przeczekać, aż Nocne Ptaki stracą zainteresowanie.

Już po chwili wybiegli z lasu na otwartą polanę. Przez jej środek przepływał mały srebrny strumień, a po jego drugiej stronie był murek, a jeszcze dalej wyraźnie zarysowane budynki. Słychać było nawet głosy ludzi i samochodów. Całe szczęście, ktoś tam żył. Mieli naprawdę duże szczęście, ale czy ci ludzie w miasteczku mieli szczęście, że ktoś taki jak oni do niego wchodzą?

ULTORES [bxb] Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz