Poderwał gwałtownie głowę, kiedy w magazyn uderzył silny powiew wiatru. Blaszane ściany zatrzęsły się w posadach, ledwo wytrzymując silny napór powietrza. W budynku panował mrok, więc stan ścian pozostawał nieznany. Mógł tylko słuchać dudnienia wiatru, mając nadzieję, że magazyn się nie zawali.
Ciągle nie wiedział, gdzie się znajduje, a stan magazynu był mu nieznany. Podejrzewał, że miał z dwadzieścia lat, patrząc na rdzę na poniektórych narzędziach. Można było zwalić winę na wilgoć w powietrzu, jak i na czas.Szum rzeki słyszał jak spod wody, ledwo wyraźnie. Ponowne odzyskanie przytomności było tak samo trudne jak za pierwszym razem. Poraz kolejny czuł przerażający ból, ale tym razem w szczęce. W ustach pozostał mu metaliczny posmak, pozostawiony przez krew. Nie miał zasłoniętych oczu, co było głupotą z strony porywaczy. Jednak nie widział nic, ponieważ w magazynie panował mrok.
Nie widział jaka jest pora dnia, wszystkie wydarzenia zlały się w jedno. Miał mętlik w głowie, napędzany przez wewnętrzny strach i obawy, które wydawały się naprawdę realne. Jego położenie było żałosne, wręcz beznadziejne. Szanse na jakikolwiek ratunek, przepadły. Nikt nie wiedział, gdzie jest i co się z nim dzieje. Nie mógł też uciec, ponieważ szorstki sznur nadal zaciskał się na jego nadgarstkach i kostkach. Na dodatek, było mu zimno. Czuł, jak chłód rozchodzi się po jego nieruchomych nogach, paraliżując je. Palce u rąk miał zziębnięte, a każdy ruch powodował okropny ból.
Trwał tak w bezruchu, tonąc w własnych myślach. Nienawidził tego, ale nic innego nie mogło zająć mu czasu, który wydawał się wieczny. Każda możliwa myśl ocierała się o jego umysł, powodując niepożądane skutki. Nie miał jak od nich uciec, gdyż papierosy i reszta rzeczy, była poza jego zasięgiem. Skazany był z tym wszystkim walczyć, nawet jeśli było to bolesne. Nie miał na to wpływu, wszystko wracało i dawało o sobie znać, nie patrząc na czas oraz sytuację.
Zapewne walczyłby z nimi jeszcze dłuższy czas, ale z zamyśleń wyrwał go łoskot otwieranych drzwi. Patrzył się na nie tępo, doskonale wiedząc, kto przez nie wchodzi. W słabym świetle widział sylwetki dwóch mężczyzn i tej wkurzającej kobiety. Westchnął cicho na ich widok, modląc się w duchu, aby nie zwracali na niego uwagi.
Jego modły chyba zostały wysłuchane, gdyż trójka oprawców usiadła na jakiś skrzynkach, znajdujący się po drugiej stronie magazynu. Na środku stał stary ogrodowy stolik, ledwo widoczny w słabym świetle z zewnątrz.Zmrużył oczy, kiedy zapalili jakąś lampę oliwną. Nie była jakoś mocna, ale jego oczy całkowicie przyzwyczaiły się do całkowitej ciemności, więc jakiekolwiek światło nie było zbyt miłe. Zamrugał parę razy, nadal na nich patrząc. Wolał nie zwracać na siebie uwagi i ich posłuchać. Może dowie się czegoś ciekawego.
— Mogliśmy jednak wziąć te koce. — Kobieta odezwała się pierwsza. Na twarzy miała cień od światła. Tym razem nie miała maseczki. — Jest tu cholernie zimno, a na dodatek zaczęło padać. Niech ten dupek zacznie gadać, zanim odmrozimy sobie tyłki.
Zaczynał ich powoli rozpoznawać i orientować się, kto gdzie siedzi. Na najwyższej skrzynce siedziała kobieta, a czarne włosy miała spięte w kucyka. Obok niej siedział chłopak z blond włosami, obciętymi na jeża. W dłoni trzymał papierosa, którego dym unosił się leniwie w zimnym powietrzu. Przed nimi siedział najstarszy i najwyższy z ich trójki. Jego szerokie ramiona rysowały się na tle słabego światła, a krople wody migotały na jego czarnej kurtce.
— A weź się zamknij — mruknął chłopak, zaciągając się papierosem. — Wszystko czego teraz potrzebujemy, to twoich jęków. Serio, czasami wolę, abyś w ogóle się nie odzywała. Sam twój głos mnie wkurza.
— Odrzucam twoje zażalenie — prychnęła czarnowłosa, zarzucając kucyka na ramię. — Jest mi zimno, więc będę marudzić. Może tamtemu też będzie to przeszkadzać i zacznie gadać?
CZYTASZ
ULTORES [bxb] Zakończone
VampirosRomans syna głowy mafi i wampira, co może pójść nie tak? Drugi syn głowy nowojorskiej mafi; Shedo Declan jest człowiekiem z dość trudnym charakterem. Właśnie przez jego podejście do życia i ludzi, nie ma łatwego życia. Jednak mimo tego, zawsze idzi...