Rozdział 42

120 6 5
                                    

Dwa dni temu

Godziny miały powoli. Emma wiedziała, że upragniony spokój w końcu nadszedł. W domu nie było już gości, bo Shedo z Rayonem wyjechali, a ich przyjaciele zrobili to dzień po nich. Dlatego kobieta cieszyła się, że nareszcie w domu jest tylko ona i jej dzieci. Cały czas chodziła z uśmiechem na twarzy, a wieczorem nie męczyły już jej myśli, których nigdy nie powinna mieć w głowie. Korzystała z dni jakie przyniósł jej i dzieciom wyjazd obcych ludzi, których ostanio przybyło.

Nie żeby miała coś przeciwko. Kochała pomagać ludziom, jednak z czasem robiło się to męczące. Wiedziała, że Shedo to syn jej ukochanego, więc powinna mu pomóc, tym bardziej, jeśli uratował jej dzieci. To był dług wdzięczności, który na szczęście już spłaciła.

Siedziała aktualnie w kuchni, obserwując kątem oka grający telewizor, gdzie leciał jakiś program śniadaniowy. Kiedyś, kiedy jeszcze była młodą mamą, często siedziała przed takimi programami, szukając jakiejś pomocy i porad względem opieki nad dziećmi. Była zielona w te tematy, a kiedy zobaczyła dwie pierwsze kreski na teście, nie miała pojęcia co ma zrobić.

Całe szczęście, Tomhed starał się przy niej być. Choć nie widziała, że mężczyzna ma inne kobiety oraz dzieci, cieszyła się z każdej chwili jaką ten jej dawał. Nawet jeśli to był jeden dzień na dwa tygodnie. Musiała po prostu korzystać.

Nigdy nie sądziła, że zostanie zamieszana w mafię. Że jej dzieci zostaną porwane tylko dlatego, że ich ojciec miał pewne porachunki z kimś, kto był tak samo groźny jak on. Ale cóż, ważne, że wszystko się już wyjaśniło, a ona i dzieci były bezpieczne.

Lucas, najmłodsze z jej pociech, zeszło właśnie na dół ze swojego pokoju. Miał na sobie swoją ulubioną piżamę, którą Emma kupiła mu na jego ostanie urodziny.

— Cześć, mamo — przywitał się chłopiec, podchodząc od kobiety i przytulając ją.

— Hej, kochanie. Jak się spało? — Zapytała go jak zawsze rano z miłym uśmiechem. — Śniadanie czeka na stole.

— Dobrze. Dziękuję.

Nastolatek odszedł od matki, idąc w stronę kuchni, gdzie na stole leżał talerz z grzankami. Lucas nałożył sobie na nie dżemu i usiadł na krześle, zaczynając jeść.

Emma kochała spokój. Kochała swoją rodzinę i dom. Żyła z dobrą myślą, zawsze idąc przed siebie z uśmiechem. Dlatego nigdy by się nie spodziewała, że tego dnia ktoś zapuka do ich drzwi, a następnie je wyważy.

Wszystko działo się za szybko. Brunetka nie zdążyła nawet zareagować, kiedy do jej spokojnego domu wtargnęło siedmiu ludzi. Jej kawa tylko zadrżała w kubku, a włosy delikatnie się poruszyły, gdy czworo z nich uniosło broń do góry i zaczęło mierzyć w nią i jej syna.

Mansfield słynęło z spokoju i ciszy. Nigdy nic się tu nie działo. Najbardziej widowiskowe i jakkolwiek ujmujące wydarzenie to wybory na radnego miasta lub festyny. Nie było tu napadów, morderstw i innych tego typu wydarzeń. Dlatego widok siódemki ludzi z bronią było dla Emmy szokiem. Szczególnie z samego rana, kiedy to powinna jeść śniadanie z swoim dzieckiem, które właśnie jest na linii strzału.

— Emma Walsh?

Męski głos wyrwał kobietę z letargu. Oderwała wzrok od napastników, wbijając go w mężczyznę, który wyszedł naprzeciwko niej. W prawej dłoni trzymał naładowaną broń. Twarz miał zasłoniętą maską. Widać było tylko jasnobrązowe oczy i czarne krótkie włosy ścięte na jeża.

Nie miała pojęcia, co miała w tym momencie zrobić. Krzyczeć czy błagać o litość? Gdyby zaczęła krzyczeć, i ona, i jej Lucas, prawdopodobnie skończyli by przedziurawieni przez broń napastników. Dlatego tylko pokiwała głową na pytanie mężczyzny, nie ruszając się z strachu z miejsca.

ULTORES [bxb] Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz