Rozdział 27

156 14 0
                                    

Pasma świateł przelatywały po samochodzie, kiedy ten przejeżdżał pod wysokimi lampami. Niebo było już ciemne, niemalże czarne. Sierp księżyca wisiał na niebie, a gwiazdy migotały dookoła niego. Tej nocy na niebie nie było żadnej chmury, więc gwiazdy były doskonale widoczne. Każdy, kto kochał w nie patrzeć, mógł cieszyć się ich widokiem do rana. Było ich setki, jak nie tysiące. Tysiące małych punkcików, oddalone od nich o miliony kilometrów. Niektóre może były już martwe, ale nadal przesyłały światło na Ziemię, aby cieszyć ludzi swym widokiem.

On w przeciwieństwie do innych, nie kochał patrzeć w gwiazdy, a na kogoś innego. Kogoś, kto był znacznie jaśniejszy od tych malutkich słońc. Ten ktoś nie był od niego oddalony o kilometry, a siedział obok niego i wpatrywał się w oświetloną ulicę. Jego bursztynowe tęczówki lśniły za każdym razem, kiedy znaleźli się pod jakąś latarnią. Widok spokojnego Rayon'a był doprawdy dla niego relaksujący. Jego sama obecność była dla niego ulgą, której w życiu potrzebował codziennie. Mógłby codziennie spoglądać w te  jego jasne oczy, słyszeć jego śmiech i czuć jego wargi.
Mógłby, gdyby przyjął do siebie, że nie jest to zwyczajna relacja oraz uczucia.

Jechali już pół godziny, a ostanie słowa padły chyba w innym stuleciu. Pamiętał tylko Rayon'a, który opowiadał mu, gdzie konkretnie go trzymali oraz jak go znalazł. Okazało się, że znalezienie magazynu przy rzece Hudson nie było takie łatwe, nawet dla Rayon'a. Wspomniał, że woda zagłuszała woń i nie mógł się skupić. Nie mówił potem nic więcej, a Shedo udzielił się w tej ciszy. Mimo że na język ciągnęło mu się tysiąc słów, milczał.

Opierał głowę o zimną szybę. Dawała mu przyjemny chłód, obniżający poziom bólu w jego szczęce. Nadal był obolały, bo ciosy były mocne. Zapewne będzie miał sińca, ale przynajmniej nie zdradził swoich. Nie powiedział nic, co mogłoby pogrążyć Złote Smoki w tej przeklętej wojnie. Był z siebie dumny, że wytrzymał te parę godzin, jak nie dni. Znoszenie tej trójki debili była doprawdy męcząca.
Miał zamknięte usta, walcząc z słowami, które chciały zostać wypowiedziane. Musiał się wytłumaczyć, że zniknął tak nagle spod restauracji i zostawił Rayon'a samego. Jednak żaden dźwięk nie wychodził z jego ust, jakby ktoś specjalnie blokował jego struny głosowe. Zaczynał się nawet irytować, ale na nic się to zdawało

Siedział więc tak, spoglądając na skupionego Rayon'a obok siebie. Rozkoszował się tym, że może tak sobie na niego patrzeć, a ten nie zwraca na to uwagi. Ale ta chwila nie trwała długo, gdyż Rayon spojrzał na niego i westchnął cicho.

— O co chodzi? — zapytał spokojnie, zdmuchując niesforny kosmyk sprzed oczu. — Widzę, że coś cię trapi, Shedo. A dobrze wiesz, że milczenie nie pomoże.

Shedo rozchylił usta, ale żaden dźwięk nie wyszedł z jego ust. Westchnął cicho i pokręcił głową. Chciał mu coś powiedzieć, jednak ani zmęczenie, ani strach, nie dawały mu takiej opcji.

— W porządku, nie będę nalegać. — Powiedział Rayon, zmieniając pas. — Jednak wyraźnie widzę, że coś jest nie tak. Na pewno nic ci nie jest? Mam się zatrzymać?

— Nie, wszystko w porządku — wypalił szybko, nie chcąc przerwać jazdy.

Rayon uśmiechnął się, kiedy ten się odezwał. Zerknął na niego ponownie, a światła odbiły się w jego oczach.

— Nie wierzę ci. Znam cię i wiem, że za tymi słowami kryje się kłamstwo, Shedo. Tak czy siak, musimy porozmawiać, bo ostatnio dzieje się za dużo, a ty chyba masz mi wiele do powiedzenia.

Zacisnął usta w wąską linię, przygryzając wargę. Odwrócił wzrok na jezdnię, nie mogąc utrzymać z nim kontaktu wzrokowego. Utrzymywanie go i rozmawianie nie mogło wyjść na dobre, a on wolał niczego nie zepsuć jak to miał w zwyczaju. Za bardzo zależało mu na relacji z Rayon'em, aby zniszczyć ją paroma słowami. Nigdy by sobie tego nie wybaczył.

ULTORES [bxb] Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz