Rozdział 29

175 15 2
                                    

Musiał przyznać, że od dawna nie czuł się tak dobrze. Był szczęśliwy od samego poranka, co jest znacznym postępem, gdyż zazwyczaj budził się z humorem poniżej zera. Czasami coś lub ktoś niszczył mu poranek i reszta dnia też była do dupy. Rzadko miewał dni, kiedy cały czas miał dobre samopoczucie oraz nie miał ochoty kogoś zamordować.
Ten poranek zaczął się wręcz doskonale, niemalże idealnie, ale coś musiało zepsuć iluzje szczęśliwego życia. Tym czymś był jego ojciec, który uznał, że ranek to idealna pora, aby dzwonić z sprawami z pracy. Bo nie mógł zadzwonić nieco później, kiedy zje te cudowne śniadanie z mężczyzną, którego kocha. Miał ochotę go udusić, ale nikt nie wynalazł mordowania przez telefon.

Ku zaskoczeniu nowojorczyków, pogodzie daleko było od typowej o tej porze roku. Planowało przyjemne ciepło, nawet w cieniu było przyjemnie. Na niebie było tylko kilka pojedynczych chmur, sunących leniwie po błękitnym nieboskłonie. Nawet nie wiało, a jak już, to czuć było przyjemny wiaterek.
Kiedy była taka pogoda, miewał lepszy humor, co przekładało się też na innych ludzi w jego otoczeniu. Dobry humor i nastrój w takiej robocie to istna rzadkość.

Stał z Rayon'em pod wysokim budynkiem, gdzie mieściła się druga kwatera jego ojca. Miał on parę głównych biur, zmieniając je jak skarpetki. Mieściły się one co parę kilometrów, obecne na terenie całego Nowego Jorku. Ojciec wolał mieć pewność, że jego miejscówka nie będzie łatwa do znalezienia, więc na dodatek niektóre budynki nie należały oficjalnie do ich firmy. Firma ta była przykrywką dla ich organizacji, aby w razie czego, żadne służby ich nie znalazły.

Marszczył nos, na którym miał okulary przeciwsłoneczne z przyciemnianymi szkłami. Nienawidził, kiedy słońce raziło go w oczy, więc za wszelką cenę próbował tego uniknąć. Od szyb odbijały się promienie południowego słońca, co raziło go jeszcze bardziej. Okazało się, że wcale nie wstał o idealnej porze śniadaniowej i musiał znosić południowy blask tej wielkiej gwiazdy w ich galaktyce.
Westchnął cicho, wypuszczając kłąb szarego dymu. Pomiędzy palcami trzymał na wpół wypalonego papierosa, którego tak pragnął po wstaniu. Kupił nową paczkę po drodze, jak jechali do ojca.

— Próbowałeś rzucić? — zagadnął go nagle Rayon, mierząc wielki wytwór pracy wielu rąk i maszyn.

Zaciągnął się papierosem, a ten dopalił się do końca. Wypuścił go z pomiędzy palców i zmiażdżył podeszwą. Uwolnił ostatni kłąb dymu z płuc, wkładając przy tym dłonie do kieszeni. Dym pozwalał pozbyć mu się tego charakterystycznego bólu w dole kręgosłupa. Ostania noc nie była dla niego miłosierna.

— Tak, próbowałem. Ale bez skutecznie i ostatecznie wracałem do fajek. — Mruknął, spoglądając na niego znad okularów. — Przeszkadza ci to? Jeśli chcesz, mogę spróbować ponownie.

Mógłby rzucić, jeśli drażniło to Rayon'a. Jednak nie przeczuwał, aby komuś nieśmiertelnemu przeszkadzał dym papierosów. Przecież nie może umrzeć?

— Przeszkadza, ale tylko czasami. Nie musisz rzucać, skoro tego nie chcesz.

— Coś czuję, że jest tu nie wypowiedziane "ale" — prychnął cicho, zaczynając iść do obrotowych drzwi wieżowca. — Bądźmy dla siebie szczerzy.

Jeśli planowali jakąkolwiek wspólną przyszłość, szczerość była podstawą, aby im się udało. Nie raz widział związki, gdzie partnerzy nie są względem siebie otwarci oraz rzetelni. Zasadniczo, ich związki kończyły się szybko i w kłótni. Ile razy widział wpisy na Twitterze na ten temat, albo na Instagramie. Nie chciał, aby jego relacja z Rayon'em skończyła się w taki oto sposób. Chociaż nawet nie wiedział, jak ma określać ich "związek".

Twarz Rayon'a wykrzywiła się w słabym grymasie. Najwidoczniej coś go męczyło, a on nie mógł tego z siebie wydusić. Lecz, kiedy Shedo miał już dopowiedzieć, odezwał się:

ULTORES [bxb] Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz