58.

23 2 0
                                    

CHRISTIAN

Minęły trzy dni od naszej wyprawy do galerii. Grayson, Ray, Ethan i Veronica pakują właśnie ostatnie rzeczy do Jeepa. Jutro z rana planują wyjechać do punktu C.
Jestem podekscytowany faktem iż wprowadzamy nasz plan w życie- robimy w końcu coś innego, coś nowego- mimo iż moje zadanie to zostać tutaj z sześcioletnim dzieckiem i czekać. Sam na to wpadłem więc nie idzie mi winić nikogo poza mną samym.
Nie czuję się ostatnio dobrze, nadal mam też zwichniętą kostkę. Gdybym pojechał, byłbym dla reszty jedynie ciężarem, w dodatku kto zostałby z małą? Nie zostawilibyśmy jej samej, a pojechanie z nią skończyłoby się porażką. Jeszcze by coś komuś wypaplała.
Zdajemy sobie sprawę, że nasz plan nie jest doskonały. Umówiliśmy się, że mam na nich czekać od trzech do pięciu dni. Jak coś pójdzie nie tak i nie wrócą po tym czasie, z Ally mam jechać- zaparkowaną już przez Ethana przy lesie Skodą- do nowej kryjówki. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, że wrócą na czas i pojedziemy tam razem.
Przez minione dni zdążyliśmy przewieść resztę przydatnych rzeczy do nowej kryjówki, a bardziej Ethan i Grayson to zrobili, tym razem z Veronicą i Ray'em, ja zostałem z Ally. Nie wiem ile mogło ich wtedy nie być, góra trzy godziny, a wydawało mi się jakby minęły trzy dni. Zacząłem wyobrażać sobie jak spędzę następne kilka dni, sam na sam z dzieckiem którym nie mam pojęcia jak się zająć, z dala od rówieśników. Co jak spodoba im się w punkcie i nie wrócą? Co jak zostawią mnie z małą samego? Co jak...
W domu, dla mnie i Ally zostawiliśmy tyle zapasów aby starczyły nam one na conajmniej pięć dni. Reszta nie zapomniała też o sobie, spakowali do jeepa torbę z kocami i jedzeniem na drogę. Pozostałe zapasy albo przewieźliśmy do nowej kryjówki albo schowaliśmy w nowym aucie. Broń palna zostaje ze mną, Grayson na wszelki wypadek ma wziąć ze sobą scyzoryk i nóż, które ukryją gdzieś w krzakach; z nimi z pewnością nie wpuszczą ich do środka a mogą przydać się przy uciekaniu. Wojskowi przed wpuszczeniem nowych ocalałych sprawdzają nie tylko czy nie są zarażeni ale też czy mają ze sobą broń. Jeżeli tak, zabierają ją.
Stoję przy bramie i czekam na Graysona, który robi coś jeszcze przy samochodzie.
-To chyba wszystko, nie?- pyta, wyglądając zza jeepa. Kiwam do niego głową. Chłopak prostuje się i podbiega do mnie z uśmiechem na twarzy.
Jest dzisiaj nadzwyczajnie ciepło, wręcz duszno. Veronica śmiała się z nas rano, że przypadkowo tak samo się ubraliśmy iż oboje postawiliśmy dzisiaj na jeansowe spodenki do kolan oraz biały tank top.
Wspólnie podnosimy bramę, wchodzimy do środka po czym puszczamy ją. Wydaje typowy, głośny dźwięk trzaśnięcia, po którym prawie że od razu słyszymy krzyk Ethana:
-Nie trzaskajcie do cholery! Ile można o coś prosić?!- Spoglądamy na siebie, a następnie śmiejemy się pod nosem.
Zastajemy go w kuchni, ostrzącego jeden ze scyzoryków, który zgaduję że już sobie przywłaszczył. Grayson wpada nagle na ciekawy pomysł. Zaczyna skradać się do niego zerkając na mnie co jakiś czas z podekscytowaniem na twarzy. Kiedy już ma rudego przestraszyć, ten ponownie odzywa się:
-Wiem, że za mną stoisz.
Grayson mimo to łapie go za ramiona i potrząsa nimi, wydając z siebie dźwięk mający na celu naśladować chyba ten który wydaje większość zarażonych. Ethan nie reaguje; ani na chwilę nie odrywa wzroku od nożyka, ani odrobinę nie podnosi mu się też żaden z kącików ust.
-Czemu zawsze to robisz...- mówi przeciągle zrezygnowany Grayson. Ciemnooki odwraca się do niego z zadziornym uśmiechem. Cicho ich obserwuję. Czasami sprawiają, że czuję się jak duch.
-No co? Nie moja wina, że mam wytężone zmysły i wszystko słyszę- komentuje zafascynowany sobą Ethan. Śmieję się pod nosem, co widocznie go płoszy. Nie kryje zdziwienia na twarzy gdy ogląda się w moją stronę- Nawet nie zauważyłem, że tu jesteś.
O tym właśnie mówiłem. Niczym duch.
-Ach tak? Przestraszyłem Cię?- Przewraca oczami.
-Jasne, że nie... Jak chcecie mnie przestraszyć to musicie się bardziej postarać- mówi jeszcze zanim kieruje się w stronę pokoju z kominkiem. Podążamy za nim- Ale na pewno jesteś w tym lepszy niż Grayson- dodaje i w tym samym czasie dostaje od szatyna w brzuch.
-Lata praktyki.
Siadamy na kanapie, jeden koło drugiego z nogami rozłożonymi na niskim, podłużnym stoliku do kawy. Wpatruję się w pustą ścianę znajdującą się na przeciwko nas. Siedzący po środku Ethan bawi się swoim świeżo naostrzonym nożykiem. Oprócz tego panuje całkowita cisza. Nikt nie odzywa się przez dłuższy czas, ale nie sprawia to że jest niezręcznie. Przynajmniej nie mi. Zamykam oczy i korzystam z tej wspólnej chwili spokoju. Przypomina mi się jak byliśmy jeszcze w motelu (tam gdzie poznaliśmy Lisę) i jedliśmy śniadanie. Nasza piątka w towarzystwie Lisy i Jeannie; być może były tam też jej siostry, nie pamiętam. Pamiętam jednak, że było miło i przyjemnie. I smacznie. Ogólnie nasz pobyt w motelu wspominam wcale nie źle, bo po śmierci szalonego przywódcy naprawdę nie było źle. Głupio byłoby narzekać. Teraz jak tak myślę, to gdyby nie pojawienie się wojskowych, zostałbym tam dłużej.
-Grayson, Ethan- zaczynam, nadal wpatrzony w ścianę, sprawiając że oboje od razu odwracają głowy w moim kierunku. Ethan nie przestaje bawić się scyzorykiem- Myślicie, że Lisa tam będzie?
Grayson nie każe mi długo czekać na swoją odpowiedź.
-Szczerze to nie mam pojęcia- oznajmia, kiedy rudy tylko wzrusza ramionami.
-Gdyby tam była, myślicie że byłaby na nas zła?- zadaję kolejne pytanie.
-Bardzo możliwe- tym razem jako pierwszy odpowiada mi Ethan. Niebieskooki marszczy brwi, a po chwili dzieli się i swoim zdaniem:
-Nie wydaje mi się. Przecież proponowaliśmy jej aby pojechała z nami. Odmówiła.
-No tak, nie zmienia to jednak faktu że nadal może być zła za to, że przez nas straciła dom, wolność i tak jakby rodzinę- argumentuje swoje zdanie ciemnooki.
Nie umiem się powstrzymać i nie skomentować tego pod nosem:
-Czy była tam taka wolna...
Szybko tego żałuję. Ethan unosi brew, co także widzę jedynie kątem oka iż nadal gapię się w to samo miejsce; przed siebie, w pustą ścianę.
-To znaczy?- dopytuje.
-Nie ważne. Zmieńmy może temat...
-Nie, czekaj! Chcę wiedzieć. Powiedziała Ci coś?
Głośno wzdycham. Grayson uderza rudego łokciem w ramię. Po tym, o dziwo, daje on spokój. Zmieniamy temat. Podejmujemy się luźnego, choć nad wyraz nudnego w naszym wypadku, tematu zwierząt. Dowiaduję się między innymi, że Grayson lubi pandy. Zbędna wiedza. Widziałem kiedyś kilka filmików z nimi w roli głównej. Pamiętam zwłaszcza taki jeden, w którym misiek się turlał. Do najmądrzejszych to one nie należą. W momencie, w którym dyskutujemy o sposobie życia koali i o tym czemu Ethan uważa, że są bezużyteczne, z dołu schodzi Veronica. Przysuwa sobie fotel i siada na przeciwko nas.
-O czym rozmawiacie?- pyta, szeroko uśmiechnięta. Nie dając nam wystarczająco czasu na odpowiedź, dodaje po chwili- Mogę dołączyć?
-Pewnie.
-Rób co chcesz.
-No i świetnie! Dawno nie gadaliśmy.- Dużo gestykuluje rękoma. Mam wrażenie, że więcej niż dotychczas, no chyba że zawsze miała tak w zwyczaju a ja dopiero teraz zwracam na to uwagę- Trochę was podsłuchałam no i nie ukrywam, że koale to na pewno interesujący temat do rozmowy. Ale...
Tu przerywa. Czeka aż ktoś coś wtrąci, nikt tego jednak nie robi. Patrzymy się jedynie z chłopakami po sobie, nie wiedząc o co jej znowu chodzi.
-Wolałabym dowiedzieć się czegoś o was, głupki! Nie o tych miśkach...
-Koale to torbacze- wtrąca Ethan. Veronica ignoruje go.
-...I jestem prawie, że pewna że macie tak samo!
Wygląda na bardzo podekscytowaną. Aż za bardzo. Uśmiecha się tak szeroko, że patrząc na nią mam wrażenie że mało brakuje aż rozerwie sobie kąciki ust.
-Otóż mylisz się bo jest mi to wyjątkowo obojętne- oznajmia ciemnooki, typowo jak na niego przewracając oczami.
Robi tak prawie za każdym razem jak coś go zirytuje, czyli omal zawsze gdy Vera bądź Ray się odezwą. Ogółem bardzo często. Za często.
Z tego co mi kiedyś powiedział, pomaga mu to w opanowaniu złości czy coś takiego. Po sytuacji z Ray'em stara się być może bardziej hamować i uważać na to co mówi. Mam nadzieję, że to o to chodzi.
-Też nie wiem czy to dobry pomysł- mówi, ledwo słyszalnie, Grayson.
Veronica spogląda na mnie oczami kota ze Shreka. Wzdycham.
-Po co?
-No nie fajnie byłoby się lepiej poznać?- pyta ze smutnym wyrazem twarzy. Tym razem Ethan głośno wzdycha, przykuwając tym na siebie wzrok mój i reszty.
-Co chcesz wiedzieć?- rzuca pod nosem, sprawiając że zielonooka uśmiecha się jeszcze szerzej. Co nie rozumiem z jakiej racji jest możliwe.
-No wiesz, podstawowe fakty typu czy mieliście kiedyś zwierzaka w domu albo czy macie rodzeństwo? Aby było jeszcze fajniej możemy zagrać w butelkę i porobić wyzwania! Co sądzicie?
Mi już szczerze wszytko obojętnie. Ethan też wygląda teraz jakby miał wywalone. Graysona nie wiem jednak co przekona i czy cokolwiek jest tak właściwie w stanie. Wygląda na mocno zamyślonego. Zawsze uważał, że lepiej będzie nie dzielić się przeszłością, czymkolwiek z naszego życia "przed". Dobrze wychodziło mu zawsze omijanie tych tematów. Wątpię, że gra w butelkę przypadnie mu do gustu.
-Okej, niech będzie- mówi Grayson. Mówi Grayson? No tego to zupełnie się nie spodziewałem, a już napewno nie dzisiaj- Ale nie musimy odpowiadać jak nie chcemy?
-Brak odpowiedzi równa się wyzwanie- wyjaśnia podekscytowana Vera.
-Ok. Czemu nie zawołasz swojego brata?- Kącik ust subtelnie mu się unosi- Jestem pewien, że do niego też każdy z nas ma pytania.
Nie mam nic przeciwko grze w butelkę, nie planuję nawet kłamać. Jutro i tak zostawiają mnie samego, a jak wrócą to nie będą już pamiętać nic z tego co im dzisiaj powiem. Na dodatek zwierzyłem się już Lisie więc nie powinienem mieć problemu nawet z najbardziej niewygodnymi pytaniami.
Siadamy na podłodze w kółku, ja na przeciwko Very. Wygląda na zadowoloną i pewną siebie. Natomiast siedzący po mojej prawej Ray już nie tak bardzo. Siedzi z podkulonymi kolanami, trzyma się za ramiona które nerwowo ściska i z lekko zmarszczonymi brwiami wędruje wzrokiem po pomieszczeniu. Może jest nerwowy przez gapiącego się na niego, siedzącego na przeciwko, a po mojej lewej, Ethana. To, że nadal bawi się nożykiem z pewnością nie pomaga. Między nim a Veronicą miejsce zajmuje Grayson. Po tym jak wygodnie siada, zaczynamy zabawę. Veronica kręci leżącą po środku, prawie pustą butelką po wodzie, po tym jak wygrywa w papier-kamień-nożyce z Ethanem; bo tylko im dwóm zależy na tym aby zacząć. Podczas gdy butelka się kręci, spotykam się wzrokiem z Graysonem. Uśmiecha się. Jestem szczerze pod wrażeniem tego jak spokojny się wydaje mimo iż przedtem robił się nerwowy kiedy tylko ktoś zaczynał rozmowę inną od ''Co dalej? Co robimy teraz? Jaki jest plan?''. Butelka z początku zatrzymuje się gdzieś między mną a Ethanem, kręcimy więc po raz drugi. Tym razem czysto wskazuje na mnie. Veronica klaszcze w dłonie, szybko ją zabiera i zadaje mi pytanie używając jej jak mikrofonu:
-Czy byłeś kiedyś w związku?- Przykłada mi ''mikrofon'' do ust. Przez rozszczelnione okno udaje mi się usłyszeć deszcz, a jeszcze przed sekundą nie padało.
-Raz.- Odbieram jej butelkę- Teraz moja kolej?
-To tyle? Nie chcesz się trochę wypowiedzieć na ten temat?- pyta. Z lewej dobiega mnie chichot Ethana.
-Szczerze myślałem, że więcej ich było- komentuje.- Conajmniej dwadzieścia. Byłem pewien, że był z Ciebie łamacz serc. Playboy, casanowa.
-Nie, była jedna. Zerwaliśmy może rok przed tą całą apokalipsą zombie- dodaję, ale Veronica nadal nie wygląda na usatysfakcjonowaną.
-Jak miała na imię?- zadaje kolejne pytanie. Nie jest to chyba zgodne z zasadami gry, mimo to chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią. Być może dłużej niż powinienem bo z jakiegoś powodu rozbawia to resztę- Nie pamiętasz jak miała na imię Twoja jedyna dziewczyna?
-Gabby?- pytam sam siebie. Już nawet Ray zaczyna się śmiać.
-Czemu zerwaliście?- tym razem pytanie zadaje Grayson. To jedyny powód, dla którego odpowiadam.
-Zaczęło brakować mi dla niej czasu, a ona chciała go bardzo dużo.- Zerkam na Verę- Zwyczajnie nam nie wyszło. Satysfakcjonuje Cię ta odpowiedź?
-Yhm.
Upijam ostatniego łyka i kręcę butelką. Tym razem zatrzymuje się pomiędzy Verą a Ray'em. Spoglądają na siebie wzrokiem, w którym wydaje mi się że dostrzegam lekką, nie mam pojęcia czym spowodowaną panikę. Dziewczyna zabiera butelkę, prostuje się i z powrotem mi ją wręcza.
-Jeszcze raz, bo... no sami widzieliście.
Tym razem ląduje na Ethanie. I to ja mam zadać mu pytanie. Nie chcę się powtarzać, to byłoby nudne. Nic nie przychodzi mi jednak do głowy. Sam nie wiem co chciałbym o nim wiedzieć, czego nie. Ciężko mi coś wymyślić i trochę mi to zajmuje, Ethan zaczyna już nawet nerwowo tupać nogą.
-Długo jeszcze?
-Nie mam pomysłu.- W sumie podoba mi się, że nie wygląda już na takiego pewnego siebie- Jak się uczyłeś? No wiesz, w szkole.
-Serio to Twoje pytanie? Nad tym tak długo myślałeś?- Wzruszam ramionami- No dobra.
-Chyba każdy wie czego się spodziewać- śmieje się Ray.
-Żebyś się nie zdziwił, młody...
-No to jakim byłeś uczniem, Ethan?- pośpiesza rudego Vera
-Takim trochę... wiecie. Popularnym przystojniaczkiem, panienka tu i tam. Wszystkie chciały ze mną być.- Nie brzmi przekonująco- Dobrze mówię, nie? Kogo obchodzą oceny i zachowanie pff...
Pospiesznie sięga po butelkę i już ma kręcić, tyle że wyrywa mu ją Grayson.
-To brzmiało jak najgorsza ściema... jaką mogłeś wymyślić.- Każdy oprócz Ethana zaczyna się śmiać.
-Ach tak?
-Yhm. Jaka jest prawda?
-Byłeś zwyczajnym, nie rzucającym się w oczy, średnim uczniem czy jakimś strasznym nerdem i boisz się do tego przyznać?- znowu śmieje się Ray, tym razem siostra uderza go w ramię i dodatkowo karci wzrokiem.
-Nie ma nic złego w byciu nerdem, Ray- mówi jakby broniła sama siebie. Spogląda na ciemnookiego, a ja śledzę ją wzrokiem- Ale chyba zgodzisz się, że to nie było za dobre kłamstwo.
-Szczerze myślałem, że w to bardziej uwierzycie... Ta, byłem kujonem ze wzorowym zachowaniem i na dodatek mieszkałem z rodzicami, zadowoleni?
Uśmiecham się słysząc to, bo tym razem słychać w jego głosie, że nie kłamie. Kręci w końcu butelką. Wypada na Verę. Poprawia mu się humorek gdy tylko to zauważa.
-Więc moje pytanie to... Co stało się z Twoimi rodzicami? Domyślam się, że nie żyją, ale jak do tego doszło?- Na te słowa wszyscy po kolei zastygamy. Rodzeństwo widocznie smutnieje. Vera pustym wzrokiem nadal patrzy w stronę Ethana, ale szybko wędruje on gdzieś za jego plecy. Nie wierzę, że naprawdę o to spytał. Grayson uderza rudego w ramię- No co?! Pytanie to pytanie, nie? Sama chciała grać w tą całą grę więc albo odpowiada albo robi wyzwanie albo nie wiem co...
Przewraca oczami. Niebieskooki nadal gniewnie na niego patrzy, co rudy pewnie czuje i celowo unika jego wzroku. Sprawdzam co u rodzeństwa. Veronica siedzi ze spuszczoną głową, a Ray przygląda jej się zmartwiony i... w jego oczach jest coś jeszcze, ale nie wiem tak naprawdę co. Wygląda jakby bał się co zaraz usłyszy, jakby nie chciał słyszeć od siostry odpowiedzi na to przygnębiające i pewnie nurtujące go od dawna pytanie.
-Uwierz Grayson, miałem w głowie o wiele gorsze pytanie- dodaje Ethan, nie spuszczając oczu z dziewczyny. Czemu tak bardzo jej nie lubi? Czasami poniekąd rozumiem powody jego irytacji czy cokolwiek, ale ten jego gniew do niej i Ray'a to wielka przesada. Zachowuje się jak dziecko. Aż mam ochotę mu czasami mocno przywalić w tył głowy, może to nastawiłoby mu coś... O nie. Zaczynam brzmieć jak... ktoś do kogo nie chciałbym zostać porównany.
-Jest okej, odpowiem- odzywa się w końcu Veronica.- Mam nadzieję że żyją, nie widziałam ich jednak od dnia ataku zarażonego na nasze miasto. Byłam wtedy w szkole, tak samo jak Ray.- Wspomniany chłopak kiwa głową- Chodziliśmy do innych placówek, więc gdy tylko zauważyłam panikę na korytarzu a nauczycielka kazała nam schować się w salach i zabarykadować drzwi, wiedziałam że muszę iść szukać mojej rodziny.
-Niezbyt odpowiedzialnie- wtrąca Ethan.
-Wiem, ale rodzina jest dla mnie najważniejsza. Jeżeli coś miałoby mi się stać to swoje ostatnie chwile chciałabym spędzić właśnie z nimi. Albo być przy nich gdy to im... się coś...- Przerywa. Stara się uspokoić, bierze głęboki wdech i wydech, ale łza i tak spływa jej po policzku. Grayson proponuje, że przyniesie jej ręcznik kuchenny (bo tylko to mamy) ale odmawia, wyciera ją rękawem bluzy. Cierpliwie czekamy aż zacznie kontynuować albo powie, że nie jest w stanie mówić dalej. Nie czekamy długo, bierze głęboki oddech i odzywa się ponownie- Więc uciekłam przez jedno z okien na parterze... bo nauczyciele pilnowali prawie wszystkich drzwi wejściowych... i pobiegłam jak najszybciej umiałam do szkoły Ray'a. Szczerze to nawet nie pamietam czy minęłam po drodze jakichś zarażonych. Pamiętam chaos, krzyki... było tam sporo ludzi. Byłam jednak tak bardzo skupiona na swoim celu... Nasze szkoły były dość blisko, więc przebiegnięcie do tej jego nie zajęło mi dużo czasu. Na początku nie chcieli mnie wpuścić. Zaczęłam pukać w szyby, krzyczeć aby mnie wpuścili... Nauczyciele patrzyli na mnie przerażeni, być może wzięli mnie z początku za zarażoną.
-Co Ty robiłeś w tym czasie?- pytam bawiącego się swoją dolną wargą Ray'a, podkreślając drugie słowo.
-W mojej szkole dyrektorka wymyśliła jakiś apel, o którym poinformowała nas przez głośniki. Brzmiała jakoś dziwnie... podejrzanie. Kazała zebrać się wszystkim w sali gimnastycznej. Kiedy razem ze swoją klasą szedłem w stronę stołówki, bo na sali od wf-u nie było już miejsca, usłyszałem jak ktoś wali w drzwi wejściowe i woła moje imię. Popatrzyłem w ich stronę i okazało się że to Vera, więc zostawiłem grupę i udałem do niej.
-Tak było. Gdy tylko podszedł do drzwi, szklanych drzwi, zaczęłam mu mówić że musimy wracać do domu bla bla bla. Po jakimś czasie nauczycielki wreszcie wypuściły go, gdy powiedziałam że to nasza decyzja i takie tam.- Dziewczyna głośno przełyka ślinę. Zgaduję, że czeka nas teraz ta gorsza część historii- Gdy byliśmy już na miejscu, pod domem, jakieś niecałe dziesięć minut drogi od szkoły... zastaliśmy ruiny. Dom nasz, domy sąsiadów były mocno zniszczone, niektóre prawie całkowicie zburzone. Nie było też tam żywej duszy, tylko martwa cisza. Trochę jak okolica, w której się poznaliśmy.
Przypominam sobie zniszczony sklep, w którym na siebie ''wpadliśmy''. Nie wyglądał za dobrze. Nic nie wyglądało tam dobrze. Aż trudno uwierzyć, że wszystkie te szkody zrobili zarażeni. Tak naprawdę to w to nie wierzę. Próbują nam to sprzedać ale tylko głupi i naiwny nabrałby się na to. Zarażeni z pewnością się do tego przyczynili ale w głównej mierze odpowiedzialne jest za to wojsko. I oczywiście osoba wydająca rozkazy. Działali zbyt raptownie, myśleli że w ten sposób prędzej pozbędą się zarazy... Rujnując zarażone miasta, z których większość mieszkańców nie zdążyła się jeszcze ewakuować. Obawiam się, że w wyniku ich działań zginęło więcej bądź tyle samo zdrowych ludzi co zarażonych.
-Nasz dom w ogóle go nie przypominał... Mogę śmiało powiedzieć, że należał do jednych z gorzej potraktowanych. Nie wchodziliśmy głęboko do środka, to byłoby zbyt niebezpieczne, ale pozwoliliśmy wejść sobie do korytarza. Zawołać rodziców, trochę się rozejrzeć... Znalazłam tam to. Między innymi.- Pokazuje swój łańcuszek, który zawieszony ma na szyi- W środku jest nasze zdjęcie rodzinne.
Otwiera mały, srebrny medalik i prezentuje zdjęcie w środku. Zauważyłem go już pierwszego dnia, kiedy tylko ją poznałem i zawsze zastanawiałem się czy w środku jest jakieś zdjęcie a jak tak to jak ono wygląda. Teraz mam okazję je zobaczyć. To portret rodzinny zrobiony na zewnątrz, na tle zadbanej zielonej trawy i ładnego, jasnoniebieskiego domu jednorodzinnego, zgaduję że tego w którym mieszkali. Widać na nim śmiejące się małżeństwo przytulające swoje kochane dzieci, szeroko uśmiechniętą Veronicę i Ray'a.
-Wyglądają na dobrych i szczęśliwych ludzi- stwierdza Grayson.
-Byli.- Veronica całuje miniaturowe zdjęcie, po czym zamyka medalik.- Mam nadzieję, że udało im się uciec, żyją i są bezpieczni. Oczywiście jest możliwość, że tam byli... w tych ruinach...- Wzdryga się- Wolę o tym nie myśleć.
-To koniec? Czyli nie macie pojęcia czy żyją?- upewnia się Ethan. Dziewczyna w odpowiedzi kiwa głową.
-Nigdzie nie widziałam ich ciał, ani żywych ani też martwych- dodaje po chwili.- Nie będę zakładać, że nie żyją. Może naprawdę udało im się uciec?
-Napewno uciekli- komentuje Ray z opuszczoną głową. Nie wygląda jednak jakby sam wierzył w swoje słowa.
Ich rodzice naprawdę wyglądali na szczęśliwych i dobrych ludzi, jak to Grayson powiedział. Z doświadczenia wiem jednak, że to co pokazują zdjęcia nie zawsze odzwierciedla rzeczywistość. Jestem niemal pewny, że w tym przypadku tak nie było. I Ray i Veronica wyglądają na smutnych, że ich bliskich nie ma tu teraz z nimi. Musieli ich bardzo kochać. Musieli rzeczywiście być dobrymi ludźmi, a bynajmniej dobrymi rodzicami.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz