Georgia
Byłam cholernie głodna, musiałam przecież coś zjeść, nie chciałam stracić maluszka!
Ginekolog jasno wyraziła się, że zdrowe odżywianie to podstawa.
No może babeczki daleko były od zdrowia, ale...byłam wtedy szczęśliwa! Moje dziecko zapewne także.
Poruszyłam się na krześle do którego zostałam przymocowana. Na moich dłoniach dalej można było zauważyć ślady po cieczy którą zostałam oblana, jednak nie odczuwałam aż takiego dyskomfortu jak w momencie gdy obudziłam się w tej pieprzonej piwnicy.
W głowie dalej miałam jednak pytanie:
Czy oni żyją?
Musiałam spróbować każdej drogi ucieczki, jedynie by się wydostać i dowiedzieć się o stanie rodziny. Jeśli zostałam sama pośród pieprzonego piekła byłam zniszczona jeszcze bardziej.
- Panienko - szept który do mnie dotarł wzbudził we mnie pieprzoną paranoję, już przed oczami miałam obcego który celował we mnie bronią - Jestem Bruce, należę do oddziału twojego wuja.
Myślałam, że byłam w jebanym śnie, gdzie przyszło po mnie wybawienie.
- Co? - udało mi się wykrztusić.
- Capo Szewczenko wysłał mnie razem z bossem Garcia na przeszpiegi na Litwę, jestem tu by ci pomóc - wyjął nóż z marynarki i przeciął linę którą miałam przywiązane nogi do krzesła.
- Oni żyją? - zapytałam mając w sobie mnóstwo nadziei na to, że jednak uwolnię się stąd i wrócę do mojego ukochanego.
To nie był pieprzony sen, ten facet naprawdę mnie uwolnił!
- Wiem, że panienka jest w ciąży, proszę się trzymać non stop mnie - zaznaczył i pomógł mi wstać z twardego podłoża.
- Ale, oni...
- Spokojnie, każde z nich śpi, a ochrona nie ma dostępu do tego wyjścia którym my się udamy - złapał mnie delikatnie za łokieć i otrzepał z kurzu.
To wszystko wydawało się być za banalne, i nie realne.
Moje obawy jednak były prawdziwe, gdy stanęliśmy na korytarzu w którym pełno było pajęczyny do naszych uszu dotarł ciężki głos Williama.
- Załatwimy przy okazji Szewczenko, możemy mieć kreta...
- Kurwa, dałem za małą ilość - mój wybawca przeklął pod nosem i pociągnął w stronę miejsca skąd wróciliśmy - Udawaj, że się mnie boisz, delikatne dotknę twojej skóry na policzku ostrzem, ale nie natnę cię - wyszeptał przy moim uchu i dość gwałtownym ruchem popchnął mnie na krzesło.
Drzwi od miejsca w którym się znajdowałam otworzyły się a przez nie wszedł zmęczony blondyn który jak spojrzał na bruneta który trzymał przy moim policzku nóż, uśmiechnął się szeroko i oparł o stół.
Nie wiedział jednak, że sam trafił do klatki z której nie ma wyjścia.
- Co tam ptaszyno? - zapytał i przeciągle ziewnął - Aleksy odejdź od niej, nie możemy pociąć tak ślicznej buzi.
Mężczyzna podał fałszywe dane, dopiero po chwili strzeliłam sobie w głowę, przecież to było jasne, gdyby podał prawdziwe dane wszystko by legło w gruzach.
- Tak jest, szefie - odszedł o kilka kroków ode mnie i dyskretnie podał mi mały scyzoryk, nie wiedziałam do czego miał służyć ale po chwili zrozumiałam co się działo.
Santtero pochylił się nade mną a w tamtym momencie Bruce dotknął kciukiem wierzchu mojej dłoni. To był znak. Wzięłam zamach i scyzoryk wbiłam mu w bark.
Krzyknął tak, że myślałam, iż moje bębenki uszne eksplodują.
- Dziwko! - ryknął i swoją dużą łapę położył na moim udzie, jednak ochroniarz był szybszy i wyciągnął broń z kabury. Wycelował prosto w tył jego głowy i gdy już mój oprawca chciał coś powiedzieć Bruce oddał strzał.
Ciało opadło na moje kolana, a krew rozbryzgnęła się po każdym zakamarku, a także na moje ciało, jednak nie przeraziło mnie to.
Chciałam uciec stamtąd jak najszybciej.
- Bruce, ale ktoś to usłyszał, musimy uciekać!
- Spokojnie, ściany tu są wygłuszone, nie ma opcji, że ktoś z góry usłyszał, teraz musimy w szybkim tempie pokonać odległość stąd aż do samego końca korytarza, dasz radę?
- Tak, dam, raczej...- język plątał mi się z powodu strachu.
- Spokojnie, Liam zaraz zjawi się...- te słowa wywarły u mnie napad płaczu, ale moje usta uformowały się w szeroki uśmiech - Zapewne są już na terenie, musimy opuścić posiadłość, zanim wszystko runie.
Wtedy obudziła się we mnie jakaś pieprzona zwierzyna. Widząc światło na samym końcu rzuciłam się w jego stronę, mężczyzna za mną.
Gdy znaleźliśmy się na świeżym powietrzu myślałam, że śnię. Zapewne gdyby nie on straciłabym siebie na dobre jak i dziecko.
- Gdzie on jest? - zapytałam ocierając dłonią mokre od łez policzki.
- Musimy stąd uciekać, za murem czekają na nas samochody - pominął moje pytanie i złapał za dłoń, obydwoje biegliśmy ile mieliśmy sił w nogach tylko po to by wydostać się z terenu piekła.
Dysząc przedostałam się przez małą dziurę w murku, wtedy dziękowałam sobie, że gdy byłam młodsza chodziłam na zajęcia z baletu i jakkolwiek byłam rozciągnięta.
- Tam! - głos bruneta nakazał wręcz spojrzenie w bok, na widok Liama rzuciłam się znowu w pościg.
Tak bardzo chciałam go przytulić, pocałować, powiedzieć jak bardzo go kochałam. Wpadła w jego ramiona i wyszlochałam w ramię.
- Kochanie...- on także płakał - Nie zrobili ci nic?
- Nie, dzięki Brucowi udało nam się uciec - odparłam mając zamknięte oczy. Nawet nie chciałam myśleć znowu o tym co by mogło się stać gdyby nie on...
- Człowieku oddam ci cały majątek, jestem ci wdzięczny do końca życia - Liam wystawił w jego kierunku dłoń, zaś ja dalej nie puszczałam go ze swoich sideł - Kochanie jestem już tu, i nie wypuszczę cię ze swoich ramion już nigdy.
- Kocham cię - wyszeptałam i uniosłam załzawione oczy ku niemu.
Nim zdołał odpowiedzieć obok rozległ się potężny huk, podskoczyłam w ramionach ukochanego.
Zerknęłam na rezydencję która stanęła w płomieniach.
- To dopiero początek najdroższa, spalili nasz dom, ale nie spalili naszej miłości, i nie zrujnowali naszej rodziny. Oni zaś teraz dopiero zaczynają wędrówkę do piekła, gdzie będzie jeszcze gorzej.
Nie potrafiłam opisać słowami, nie potrafiłam pokazać czynami jak go kochałam...
CZYTASZ
Zakochani w sobie |18+
RomanceLiam Garcia, oraz Giorgia Giovanii. Obydwoje zagubieni, zaś Liam nie próbujący nawet dotrzeć na właściwą drogę, Giorgia, dziewczyna pragnąca szczęśliwej rodziny. Trzecie część z serii: Uwikłani.