Rozdział 2

1.9K 75 2
                                    

Gabriel 

- Tato - Parker odłożył sztućce na miejsce obok talerza i spojrzał na mnie zmieszany - kiedy mogę wrócić do szkoły? 

Mój trzynastolatek zaskakująco rwał się do nauki. Zaskakująco, ponieważ nigdy jakoś nie naciskałem na niego z tego powodu. Uważałem, że szkoła to ostatnie do czego można przymuszać dzieci w moim świecie. 

- Synu - zacząłem oziębłym tonem. Wiedział już, że nie ma na to mojej zgody - nie zjawisz się w szkole, póki nie uporam się z pewną sprawą. 

- Tatusiu, a ja? - Bleer założyła swoje małe ręce na klatce piersiowej, a jej blond loki uniosły się delikatnie, jak sprężyna. 

Zacisnąłem dłonie na obrusie, aby nie powiedzieć czegoś czego nie chciałem. Często tak miałem. Obróciłem się więc w stronę dzieciaków z przyklejonym, wymuszonym, delikatnym uśmiechem którym częstowałem tylko je i odpowiedziałem:

- Nie wrócicie do nauki w trybie stacjonarnym. Bleer dopiero co rozpoczęłaś naukę, więc nie powinno być dla ciebie różnicą to czy znajdujesz się w domu czy w szkole. Zaś ty, Parker wrócisz kiedy jak już wspomniałem załatwię jedną ważną sprawę. 

- Jaką sprawę? - syn posłał mi gniewne spojrzenie - mówisz tak tato od momentu kiedy mama zmarła - był zbyt, kurwa rozumny! - minęło trzy lata, a ja dalej nie mogę spotkać się z kolegami jak kiedyś. Mam wrażenie, że nigdy nie załatwisz tej tak ważnej sprawy - w jego szarych oczach zebrały się łzy i z impetem pobiegł do swojego pokoju. 

Westchnąłem. Nie mogłem im przecież powiedzieć, że szukam dla nich drugiej matki. Robię to tylko i wyłącznie dla nich. Dla mnie kobieta która zawita pod ten dach nigdy nie będzie czymś bez czego nie mogłem się obyć. Ma być dla dzieci, i nocami dla mnie. Niczym więcej. 

- Tatusiu - sześciolatka wdrapała się na moje kolana i zrobiła smutną minę. 

- Tak? - zapytałem łagodniej niż zamierzałem - jeśli i ty, Bleer chcesz mi...

Nie pozwoliła mi dokończyć, ponieważ wtuliła się w moje ramiona i zaszlochała bawiąc się złotymi spinkami w mojej koszuli. 

- Brakuje mi mamusi. Opowiesz mi jeszcze raz jaka ona była? 

Co jej miałem powiedzieć? To, że miałem wrażenie, iż Bleer to nie moja córka, i póki nie zrobiłem badań DNA chodziłem jak w zegarku? To, że jej matka nie kochała jej brata, z resztą jej tak samo nie? To, że o mały włos nie usunęła dwóch ciąż? To, że zrobiła ze mnie pośmiewisko pośród grona z Kolumbii? To, że zdradzała mnie nawet z jakimiś napotkanymi bezdomnymi? 

- Ona była... - odchrząknąłem - Bleer, masz zajęcia z gry - zmieniłem temat spoglądając na zegarek. Godzina uratowała mnie od wciskaniu kłamstw dziewczynce - leć, pewnie już nauczyciel czeka. 

Zeskoczyła z moich ud i powoli udała się do drugiego skrzydła, gdzie znajdowała się salka w której prowadzono wiele zajęć dodatkowych dla moich dzieci, basen, siłownia, sauna i sypialnie gościnne. 

Kiedy za ścianą zniknęła mała sylwetka Bleer przekląłem pod nosem i zacisnąłem nasadę nosa powstrzymując się od zniszczenia wszystkiego, co było tylko na mojej drodze. 

Samo wspomnienie tej zakłamanej suki która była ze mną tylko ze względu na posadę, oraz pieniądze pobudzało we mnie prawdziwego potwora. Niespodziewanie za moimi plecami rozbrzmiał głos jednego z ochroniarzy. 

- Szefie, dostawa przyszła. Wszystko mamy w piwnicy. 

- Dobra - wstałem z krzesła i lekko zgarbiony udałem się w miejsce gdzie chciałem sprawdzić czy wszystko dotarło. Idąc betonowymi schodami poczułem chłód ciągnący się z otwartych drzwi przede mną. Prowadziły one do ogrodu, z którego faceci w czarnych garniturach nieśli kartonowe pudła wypełnione zaklejonymi paczkami z kokainą - Ile pudeł? - zapytałem mijając osiłków. 

- Dwieście, z czego ponad trzysta popłynęło na tereny Turcji. Tak jak szef kazał - odpowiedział jeden z nich - Burak był na pokładzie statku i pilnował, by nic nie zniknęło. Odliczone ubytki, tak jak wszystko wskazywało to tylko dwie paczki, zostały zastąpione kolejną porcją. 

- Doskonale - otrzepałem dłonie i założyłem czarne, skórzane rękawiczki - wyłóżcie to wszystko na stół - zarządziłem zapalając żółte światło nad głowami - zważymy to i rozłożymy na dokładne porcje. Matias, i Bernie zostajecie. 

Wszyscy jak jeden mąż wyszli z piwnicy, a ja zostałem sam z najbardziej zaufanymi ludźmi z mojego oddziału, który przydzielono mi z rąk Diaza. Matias zabrał się od razu za jeden ładunek, ja zaś za drugi. Bernie wpisywał wszystko do dokumentów które miałem przekazać Raphaelowi. 

- Piętnaście gramów - podałem Berniemu pod nos jedną paczkę - odlicz pięć i przerzuć do następnej. 

Nie zadawali zbędnych pytań, po prosty wykonywali moje zdania. Właśnie dlatego ta praca poniekąd sprawiała mi coś na pozór przyjemności. 

***

- Panie Moretti - opiekunka zapukała w drzwi mojego gabinetu kiedy wpisywałem wszystko do ostatecznie wysyłanych dokumentów - Parker nie chciał zjeść warzyw. Wyrzucił je kolejny raz za ramę łóżka. 

Dzieciak z dnia na dzień działał mi coraz to bardziej na nerwy. Zacisnąłem wargi i odciągnięty od obowiązku pokierowałem się do pokoju syna. Wszedłem gwałtownie, by nie dać mu nawet chwili na wymyślenie jakiejś bajeczki. 

- Parker, albo zjesz te warzywa, albo...

- Albo co? - za pyskował jasnowłosy nie spoglądając nawet na mnie. Wzrok utkwiony miał w szarej zasłonie która nie pozwalała dotrzeć słońcu do pomieszczenia - zamkniesz mnie w pokoju i będziesz kazał do końca dnia czytać książki o dobrym wychowaniu? 

- A żebyś wiedział! - uniosłem głos podchodząc do regału. Wziąłem książki i rzuciłem ją obok dzieciaka - inaczej z tobą nie da się dogadać, Parker! Czytaj - zaleciłem mimo, że on już pewnie doskonale znał całą zawartość. 

- Nie - odpowiedział głosem stłumionym przez poduszkę - nie będę tego czytał kolejny raz. 

- To zachowuj się jak na mojego syna przystało i zjedz do końca warzywa które przygotowała ci Alice! 

- Nie lubię jej - wyznał ścierając łzę z policzka - robi to co ty jej każesz! 

Bo, Alice to zapatrzona we mnie jak w obrazek małolata która mimo, że zajmuj się moimi dziećmi umie też dobrze zająć się moim kutasem! Dlatego ją ciągle trzymałem, wiedziałem przecież, że nie wie nawet jak zrobić odpowiednio prania!

- Posłuchaj... 

- Nie, tato! - uniósł się z łóżka - chce iść do Bleer. 

Nie zatrzymałem go, nie było warto. Wiedziałem, że i tak prędzej czy później pogna do siostry i obydwoje zamknął się w jej pokoju. 

Wkurwiony trzasnąłem drzwiami gabinetu i przetarłem twarz. Złość rozdzierała mnie na pół. Kurwa, nie potrafiłem pokochać swoich dzieci tak jak one na to zasługiwały. Nie potrafiłem się nimi zająć, by dać im choć gram szczęścia. 

Chwyciłem karafkę, nalałem do szklanki alkohol i wychyliłem wszystko na raz. 

Nie mogłem już dłużej szukać kobiety na stanowisko macochy dla nich. Musiałem zgodzić się na propozycję Mosculio. 

Ariel. La mia speranza |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz