Rozdział 30

2K 76 9
                                    

Gabriel

- Macie coś? - zapytałem od razu, kiedy Raphael połączył się ze mną na video rozmowie.

- Kapitan nagle zniknął, a jedyne co możemy zrobić to czatować przed organizacją Devil's i domem jego żonki - przetarł zmęczony twarz - Pierdolony sukinsyn, jestem pewien, że Jones się go już pozbył i właśnie w tej chwili karmi jego ciałem rekiny w oceanie.

- Nie bądź taki sceptyczny, może coś dla nas zostawił - parsknąłem bez grama radości - Mikael wie co robi, i pewnie jeśli go ma od razu go nie zabił. Minęło dopiero siedem dni, cały tydzień, więc niedługo powinni się odezwać, jeśli chodzi o powiązanie z nami.

- Wiem, kurwa mać, wiem! Ale zrozum, muszę teraz mieć oczy dookoła głowy, bo Riley jest w ciąży i to, kurwa bliźniaczej! Człowieku jak jej się coś stanie przecież sam się zapierdole!

- Wyluzuj - starałem się go uspokoić - Nie zamkniesz jej, twoja narzeczona to pieprzona chodząca eksplozja, ale uświadom ją w jakim niebezpieczeństwie jesteśmy wszyscy. Gwarantuje ci, że sam zapierdole Mikaela jak tylko dostanę go w swoje brudne łapy, ale zluzuj. Póki nie mamy gwarancji, że kapitan z nim jest musimy szukać również gdzie indziej. Przy okazji go zmylimy.

- Masz rację - zmęczenie nad nim wygrało - Odpierdala mi na dobre, bo nie chce ich stracić.

Chciałem powiedzieć, że wiem co czuje, ale czy tak naprawdę było?

Musiałem chronić swoją rodzinę, w tym Ariel która z dnia na dzień roztapiała więcej lodowej skorupy na moim sercu.

Mój wzrok poleciał na krzywe serce które od potu zaczynało się topić na moim ramieniu. Kiedyś wydawało mi się to absurdalne i niszczące, zaś wtedy? Miałem już nawet nowy plan na tatuaż. Ku zaskoczeniu spodobało mi się nawet odbijanie piłki i wrzucanie jej do kosza razem z Parkerem, wcześniej? Było to dla mnie odrażające.

- Dobra, przylatuj na domki. Jestem tu z dzieciakami i Ariel. Pewnie Riley zechciałaby mieć nie tylko ciebie blisko siebie, a my w tym czasie załatwimy to raz na dobre.

- Dobra - poległ unosząc wysoko ręce w geście poddania - Wpierdolę ją w samolot choćby siłą, nie mogę ich stracić przez pierdolone urojenia Mikaela.

***

- Coś się stało? - za moimi plecami rozległ się dźwięczny głos należący do mojej żony.

Odstawiłem szklankę whisky na szklany stolik i zapatrzony w taflę oceanu założyłem ramiona na klatce piersiowej i oparty o biurko skrzyżowałem nogi w kostkach. W oknie widziałem jej rozmazane odbicie. Miała na sobie krótkie spodenki, i koszulkę. Była gotowa do spania.

- Musimy porozmawiać - zacząłem zaciskając dłonie na blacie - I to poważnie.

Dopiero po chwili ruszyła się z miejsca, i stanęła naprzeciwko mnie. Jej zielone oczy przepełnione były podejrzanym lękiem. Takim samym jak w chwili, kiedy miała do czynienia z Brysonem. Miałem ochotę splunąć pod własne stopy.

- Co się stało?

Odchyliłem lekko głowę do tyłu, licząc, że moje serce nie zacznie eksplodować. Zebrałem się w sobie i wydusiłem wreszcie:

- Jesteście w niebezpieczeństwie. Ty jak i dzieci.

Zapadła niepokojąca cisza, którą przerwała, gdy raptownie straciła równowagę. Wpadła prosto w moje ramiona, dając mi możliwość trzymania jej najmocniej jak do tej pory.

- Z resztą Raphael i Riley z bliźniakami w jej łonie też. Kurwa mać każdy jest w pułapce Mikaela Jonesa. Posłuchaj. Nikt prócz Raphaela nie wie o tym, że mamy tu domki. Jutro dołączą do nas Raphael i Riley. We dwóch będziemy musieli ulotnić się na jakiś czas, aby zatrzymać to co się dzieje. W każdej chwili coś może się stać, a ja nie chcę się obwiniać, że czegoś nie zatrzymałem, rozumiesz?

Ariel. La mia speranza |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz