Rozdział 20

1.8K 66 9
                                    

Ariel

Nowy Jork. Godzina 21:49. Kawalerka należąca do Brysona la Viette. 

- Słucham? - znieruchomiałam wpatrując się w kuzyna który jakby nigdy nic wstał i zaczął machać mi przed nosem buteleczką - Nico, czyś ty oszalał? Czy wy obydwaj oszaleliście? - zerknęłam za siebie na już ubranego Brysona. 

- Kuzynko - Rosjanin cmoknął w powietrzu - nawet nie zaprosiłaś mnie na swój ślub. Karygodne zachowanie - udał oburzenie łapiąc się za serce - Choć nie ukrywam, że wprosiłem się i oglądałem jak kroczysz w kierunku kolejnego pomiota Garcii. 

Zacisnęłam boleśnie szczęki przymykając powieki. Już wiedziałam, że to oni stali za napadem podczas ceremonii. Wszystko kolejny raz ułożyło mi się w upragnioną całość. 

- Nie zrobię tego - przełknęłam gorycz - Nigdy nie skrzywdzę Jose, i Valentino. Już i tak przeszli przez was piekło! - wyplułam z siebie. 

- Nie? - Nico zakpił łapiąc mnie mocno za barki - Pamiętaj. Bachory Morettiego już lada moment, mogą przestać oddychać. Jeden mój znak, a ta mała suka z tym bękartem zdechnął!

- Nie zawinili ci niczym! - uniosłam głos chcąc wyrwać się z jego szponów - Te dzieci nie mogą odpowiadać za czyny kogoś kto nie ma do nich żadnego prawa! Nie mają nawet z nimi powiązania!

- Ale ty masz! Kurwa, ty i ten twój mężulek za dwa grosze! - napluł mi prosto w twarz. 

Znieruchomiałam czując jak Bryson - tak zakładałam - ściska moje nadgarstki za plecami i uniemożliwia mi zrobienia czegokolwiek. 

- Salvatore zabrał mi wszystko. Łącznie z tobą - sapnął nad moim uchem - Ja nie będę szczędził i czym prędzej wybije każdego kto ma styczność, bądź miał z nazwiskiem Garcia!

***

- Nie rób tego! - błagałam, kiedy Bryson kucał nade mną i bawił się ostrzem - Zrobię co karzecie, ale nie róbcie nic dzieciakom!

- A tobie? - kuzyn oblizał wargi językiem popijając w szklance whisky - Bo wiesz, aktualnie bachory Morettiego mogą już zdychać - zerknął przelotnie na zegarek - Tak jakby to delikatnie ująć. Bardzo wolno podejmujesz decyzje. 

Zaczęłam się szarpać, ale brunet przede mną był zbyt silny jak na mnie. Trzymał jedną dłonią skrępowane nadgarstki lekko je wykręcając czym powodował większy ból. Skrzywiłam się jęcząc. Czułam się jak zamknięta w klatce i spisana tylko na jeden los. 

Dotarło do mnie, że na własne tak naprawdę życzenie pozwoliła, aby la Viette ponownie zniszczył mi życie. Długo musiałam chodzić na terapię, by zrozumieć, że znajomość z nim spowodowała u mnie pogłębienie się stanu lękowego, i obniżenie wartości która i tak wcześniej nie była jakaś wysoka. 

- To jak? - Nico już znudzony westchnął pokazują mi wyświetlacz telefonu - Mam dać znak, żeby pozbyli się ich czy zrobisz to co ci każemy? 

- Nie - zaprzeczyłam, ale to okazało się być błędnym ruchem. 

- W takim razie - Bryson przesunął kciukiem po moich wargach rozchylając je delikatnie - Powtórzymy to co robiliśmy wcześniej? - mruknął pochylając się muskając swoimi ustami moje. 

Wzdrygnęłam się, a niepohamowane mdłości zacisnęły się w gardle. Zaczęłam machać nogami, aby go odgonić, a strach zawładną mną do tego stopnia, że o mały włos nie zemdlałam.

- Pamiętam te cudowne usta, które zacisnęły się na mnie - uśmiechnął się przebiegle, niczym łowca - Pamiętasz? Nie odpowiadaj, doskonale wiem jak wtedy byłaś gotowa mi się oddać. 

Owszem. Bryson swoim podstępem jako pierwszy dotknął mnie tam gdzie nikt nie miał pozwolenia. Jednak, kiedy chciał odebrać mi coś najcenniejszego uciekłam w popłochu i plułam sobie w brodę, że uległam. Od tamtej chwili nie pozwoliłam na nic innego jak zwykły pocałunek. 

- Może pomyliłeś moje usta z innymi? Było ich tyle, że mogłeś je śmiało pomylić - wysyczałam zdobywając się na odwagę. 

Odsunął się delikatnie ode mnie i zrobił coś czego się nie spodziewałam. Wymierzył siarczysty policzek, z taką siłą, że opadłam twarzą na podłogę prosto niemal przed buty kuzyna. 

- Jeszcze jedno słowo, dziwko, a nie skończy się to dla ciebie dobrze. Jesteś na moim celu, nie myśl, że masz jakieś taryfy ulgowe. Pierdolona cnotka - splunął - Gdyby nie to, że dalej chcę Jose już dawno bym cię przeleciał i podrzucił jak ostatnią szmatę pod ten pierdolony dom. Sądzisz, że zależało mi kiedyś na tobie? Oświecę cię. Nigdy, kurwa nawet nie miałem zamiaru zrobić niczego innego niż przelecenie cię. Szukałem wolnej cipki, byłaś tuż obok. 

- Ty dupku - zawyłam, a ból w skroniach zaczął promieniować na tyle, że światło które ledwo co dawało jakiś promień drażniło mnie do tego stopnia, że cała w nerwach, drgając uniosłam się z betonu i złapałam się za mebel, by nie upaść. 

- Kurwa. Ariel na własne życzenie... - Nico już chciał kliknąć kciukiem na słuchawkę, a wtedy ja się odezwałam wpatrując się w szyderczą twarz Brysona. 

- Zrobię to - musiałam blefować. Nie mogłam pozwolić, aby coś się stało dzieciakom. Nie im...

- A masz ci los - zaklaskał w dłonie i podszedł do mnie podsuwając buteleczkę - Dwie krople przy każdym posiłku dadzą natychmiastowy rezultat. 

- Pamiętaj - Bryson złapał za moje włosy odchylając głowę do tyłu. Złapałam jego ramię, tylko dlatego, że nie chciałam upaść - Jeden błąd, a nie zostanie z was nic, zupełnie nic. No może tylko proszek który z ochotą rozsypię prosto do morza. 

***

Macie tu taki dalszy ciąg. Nie chciałam, by potem nie było czegoś niewytłumaczonego, np. skąd nagle wróciła, czy coś. 

Miłego dnia, i do następnego. 

Ariel. La mia speranza |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz