Epilog

2.1K 72 12
                                    

Ariel 

Nie tak wyobrażałam sobie następne chwile po tym jak razem z Gabrielem zaczęliśmy coś wspólnie tworzyć. Miałam wrażenie, że mimo wszystko karma o której mówiłam mu wcześniej zmieniła tor, i na oślep kierowała w nas swoje działa. Karała naszą dwójkę za to co zrobiono nam w przeszłości. Byłam tego niemal pewna.

Wybudzona na samym początku zbytnio nie docierało do mnie to co się zadziało kilka chwil wcześniej. Sądziłam, po dłuższym namyśle, że to był jakiś dziwny sen który należał do kategorii: nigdy się nie spełnią. Jednak ubiór i zmartwiony wyraz twarzy Riley uświadomił mnie, że to była najszczersza prawda, a Gabriel trafił pod katusze. 

- Masz - kuzynka wystawiła w moim kierunku kubek z parującym naparem - Nie możesz myśleć źle, Gabriel to silny mężczyzna który nie takie rzeczy przechodził. 

Wiedziałam to, na litość przecież znałam prawie całą jego historię! I doskonale wiedziałam, że Wirginia jak i cała reszta nieźle skopała mu pośladki. 

Wzięłam kilka głębokich oddechów, i sięgnęłam po tabletki. 

- Wiedzą już coś? - zapytałam prawie bez głośnie. 

Odpowiedziała mi cisza, świadcząca tylko jedno. Gabriel mógł już nawet nie wykrzesać z siebie ani jednego oddechu. Mógł znajdować się w jakimś obskurnym miejscu, gdzie nie czekało na niego nic prócz... piekła, bądź nieba, ale bardziej piekła.

***

Starałam się myśleć optymistycznie, tak zalecił mi Raphael który mając zaschniętą jeszcze krew na łuku brwiowym starał się mnie uświadomić, że Gabriel wyjdzie z tego cały. Calusieńki bez żadnego uszkodzenia. 

Kurwa mać! Kogo on chciał oszukać? Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jeśli ktoś wpada w sidła wrogiego klanu nie wychodzi z tego, nie żywy! 

- Raphael! To on płaci za wszystko, a tak naprawdę... - otarłam łzy z policzków - To ty tam powinieneś być, nie on! - wyplułam pełna gniewu - To przez ciebie w tym jest! To dla ciebie pracuje! - zaczęłam wrzeszczeć na bruneta. 

- Ariel... - Riley złapała moje dłonie kiedy chciałam uderzyć jej narzeczonego w klatkę piersiową - Rozumiem, że jesteś zła, ale to nie wina Raphaela, że pojmano Gabriela - patrzyła na mnie jak na ofiarę. 

Pokręciłam gwałtownie głową łapiąc się za włosy. 

- Jak możesz to rozumieć?! - wydarłam się zdzierając gardło - Pytam się! Jak?! To nie twój mąż trafił do rąk jakiś pojebów którzy zabijają bez zbędnego gadania! Sądzisz, że nie słyszałam o diabłach?! Zaskoczę cię! Słyszałam i to całkiem sporo, z ust własnego ojca. Nie mają skrupułów! 

Zamilkli obydwoje. Czułam, że Diaz zdawał sobie z tego sprawę, zaś Riley nie za bardzo. Przy niej nie opowiadano nigdy o okrucieństwach z rąk motocyklistów. Zaś przy mnie, dokładnie opisywali każdą torturę. 

- Okej - brunetka uniosła wysoko ręce w geście poddania się - Masz rację. Pewnie byłabym na skraju załamania nerwowego, gdyby to Raphael trafił w ich sidła, ale swoim stanem nie pomożesz sobie jak i jemu - niepewnie dotknęła moich ramion. 

- Chce zostać sama - wychrypiałam nie spoglądając nawet na nich. Powtórzyłam kiedy najwidoczniej do nich nie docierał sens moich słów. 

Drzwi domku się zamknęły, i dopiero wtedy pozwoliłam sobie na prawdziwy upust emocji. Opadłam na kolana i w akompaniamencie kołatania serca złożyłam dłonie jak do modlitwy. 

- Ariel? 

Nie potrafiłam nawet ukryć rozpaczy słysząc za plecami zaskoczony głos należący do Parkera. Podszedł do mnie, i przez zamglone spojrzenie zauważyłam, że chwyta coś białego ze stolika i podaje mi. To była chusteczka. 

- Ariel, jeśli ojciec znowu coś zrobił, to...

- Nie - od razu zaprzeczyłam - Nie zrobił nic, przynajmniej nie on sam sobie. To jego znowu skrzywdzili - otarłam mokre powieki. 

- Jak to? 

- Obiecaj, że nie powiesz Bleer póki nic nie będzie pewne - złapałam go za dłonie szukając pocieszenia - Jest za mała na takie rzeczy. 

- Na jakie rzeczy? - dopytywał dalej nie wnioskując zupełnie nic z mojej wypowiedzi. 

- Twój tata... Zapewne wiesz czym się zajmuje, prawda? - skinął głową - Ostatnio z Raphaelem natknęli się na przekręt, zamieszana była w to wroga grupa z klanu motocyklowego. Powiedział mi o tym kilka dni temu. Dziś razem z Raphaelem udali się gdzieś, sama nie wiem do końca gdzie, i tam... nie mam bladego pojęcia gdzie go zabrali, i co z nim zrobili. 

Przełknął ślinę, a w szarych oczach prócz obojętności zauważyłam panikę i zmartwienie. Zaszokowany uchylił lekko wargi które niespodziewanie zaczęły drgać. 

- O...Ojciec nie żyje? 

- Nie wiem - przyznałam mając znowu napad żalu połączonego z potokiem łez. 

Przytuliłam się do chłopca, bo wtedy on był tylko pod moją ręką. Potrzebowałam wsparcia psychicznego jak i fizycznego. Przeczucia, że dopiero to co najgorsze było przed nami potwierdziły się. 

Najgorsze było to, że to dopiero był sam początek. 

***

Wieczorem przetransportowano mnie razem z dziećmi do Nowego Jorku, gdzie jak jakiś wrak starałam się grać szczęśliwą przy Bleer, tak jakby nigdy nic się nie zdarzyło. W środku natomiast rozrywało mnie jeszcze bardziej. 

Rachel podeszła do mnie i podała koc. Poprowadziła mnie jak dziecko za rękę na werandę domostwa, gdzie nikogo innego nie było.

- Potrzebujesz czegoś? - zapytała z troską - Wszyscy jesteśmy z tobą. Ojciec zadeklarował ci, że nie wróci bez niego do domu - potarła lekko moje udo licząc, zapewne, że doda mi otuchy, ale tak się nie stało. 

- Wierzysz w to, matko? - parsknęłam pod impulsem leków na uspokojenie z kieliszkiem wina w dłoni. Jak nigdy nie piłam tak wtedy, tego potrzebowałam - Gabriel jest w rękach Devil's, a nikt od nich żywy nie wychodzi. 

- Nie możesz tak myśleć. Gabriel to silny facet który się nie poddaje. Udowodnił to już nie raz, więc... 

W rezydencji nagle zawrzało. Wszyscy w salonie łącznie z Parkerem wstali na równe nogi. Pobiegłam do środka sama nie wiedząc w sumie po co. Jak się potem okazało...

Raphael ciągnął za sobą jak worek ziemniaków poharatane ciało należące tylko do jednej osoby. 

Jego twarz przypominała bardziej pobojowisko niż to co wcześniej, czyli gładką powłokę z jedną skazą. Pewna byłam, że po tym pojawi się jeszcze kilka. Ciuchy w których wyjechał z narzeczonym kuzynki rozerwane były na strzępy, zabarwione na czerwono. 

- Zostawiono go pod bramą. Tu jest jakaś kartka którą wrzucili mu do ust. 

- Idziemy po ciebie Diaz. Szykuj się na prawdziwą wojnę. Przy okazji, dzięki za podesłanie Morettiego, rozliczyliśmy się z poparzeniach lat. Jak wydobrzeje to przekaż, żeby trzymał swoją drugą żonkę blisko, bo może się okazać drugą dziwką którą była Wirginia - Santiano zamilkł z kawałkiem papieru w dłoni i spojrzał na mnie. 

- To dopiero początek... 

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ. 

Ariel. La mia speranza |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz