Maraton: 1/4
Ariel
Owszem, czasami miewałam w głowie pytanie: Za kogo wyda mnie mój ojciec i srogo zastanawiałam się nad odpowiedzią. Nie spodziewałam się, że owym mężczyzną będzie ktoś kto wydawał się dla mnie być zupełnie nieznanym. Sądziłam, że skoro aż tak szczególnie pilnował moich czynów będzie chciał, by moim mężem stał się ktoś z bliższego otoczenia.
Wiadomość była dla mnie wielkim szokiem. Stałam zamurowana mając uchylone czerwone wargi w kompletnej ciszy. Jako płeć przeciwna byłam tam tylko ja, przy okrągłym stole zasiadali sami faceci. Przez co byłam jeszcze bardziej skołowana.
- O...ojcze - odzyskałam głos - ale jak to? Sądziłam, że...
Nie dał mi dokończyć, tylko złapał delikatnie za bark i pociągną do gabinetu obok. Zamknął drzwi, i pochylił się w moją stronę, by być na jednej wysokości.
- Gabriel jest dla ciebie idealny, kochanie. Dogadałem już z nim wszystko i liczę, że nie będziesz robić problemów.
- Dlaczego on? - zapytałam zaskakując nawet samą siebie - nawet go nie znam, wydaje się być bardzo oziębły, widziałam z jaką rezerwą traktuje wszystkich dookoła - zaczęłam wyrzucać z siebie wiele określeń na temat blondyna, ponieważ chciałam, naprawdę chciałam zrozumieć cel który miał w tym Mosculio.
- Kochanie - ojciec delikatnie się zaśmiał pocierając moje policzki kciukiem - zaufaj mi. Gabriel jest dla ciebie idealny, za poza tym... ma już Bleer i Parkera.
Powoli wszystko układało mi się w całość, tak jak tego chciałam. Zgodził się na to tylko i wyłącznie z powodu mojej płodności. Zagryzłam dolną wargę czując się upokorzona. Spuściłam wzrok na drgające dłonie nie mogąc znowu tego opanować. Cholerna pustka!
Na litość! Ariel weź się w garść! Dali ci wszystko, musisz zrobić to dla nich! Należy im się to!
Skinęłam głową wymuszając uniesienie kącika ust do góry. Wyglądało to chyba bardziej jako grymas, a nie to co chciałam.
***
- Zgodziłaś się na to?! - Riley chodziła po mojej sypialni niczym kłębek nerwów - Ariel! Przecież to zniszczy ci życie! On ma dzieci! - wyrzuciła przed siebie dłonie - i na dodatek dzieli was dwanaście lat różnicy! Tacy jak on nie są nawet w jednym stopniu ciebie warci.
- Uspokój się - upomniałam spokojnie.
- Riley ma racje - Jose włączyła się do dyskusji - Gabriel mi na kilometr śmierdzi, i nie chodzi tu o jego smród ciała, czy coś - mimowolnie we dwie parsknęły, wolałam tego nie komentować tylko poprawiłam się na łóżku i zerknęłam miętoląc sweterek palcami za okno.
- Ej, ale... przecież Jose pogoniła Brysona tak, że znalazł się pod ziemią!
Ała. Zabolało. Przełknęłam ślinę z ukosa spoglądając na brunetkę która mordowała spojrzeniem Riley. Nie mogła mieć jej tego za złe, ona o niczym nie wiedziała.
- Pochowałyśmy dziadków, a tobie zebrało się na takie porównania? - rzuciła w nią poduszką - wstydź się - syknęła z jadem.
- Chcę zasugerować, że nie wszystko stracone - burknęła urażona do kuzynki - skoro odebrałaś to inaczej, nie mój interes!
- Skończcie! - postanowiłam zaprzestać - wyjdę za Gabriela, ponieważ moim obowiązkiem jest to zrobić. Nie zawiodę swoich rodziców, i bądźcie świadome, że nic nie zmieni mojego zdania - zeszłam z miękkiego materaca i wyszłam z pokoju.
Zadręczanie ich swoimi problemami to ostatnie czego chciałam dla nich, jak i dla siebie.
Mimo wszystko nie byłam zła na rodziców. Jako dziecko miałam wszystkiego pod dostatkiem, i zawsze upominano mnie o tym, że kiedyś nadejdzie taki czas jak wtedy. Nie powinnam być w szoku, że w końcu znaleźli dla mnie kogoś kto... no właśnie, co? Na miłość liczyć nie mogłam. Ja i Gabriel kompletnie do siebie nie pasowaliśmy i zdążyłam to już zdiagnozować po tych dwóch spotkaniach.
Moretti wydawał się być bardzo srogi w swoich czynach, i zdawać się mogło, że nie dopuszczał do siebie nikogo, no może prócz jego dzieci.
Wiedziałam, że nie będzie łatwo.
- Hej!
Omal nie pisnęłam przerażona słysząc obok siebie dziewczęcy głosik. Położyłam dłoń na klatce piersiowej obracając się do zakręconej blondyneczki tulącej do siebie jakiegoś pluszowego stworka. Miała na sobie długą koszulkę, sięgała jej do kostek we wzorze rysunkowych bohaterów bajek.
Uśmiechnęłam się delikatnie odchrząkując:
- Nie śpisz jeszcze?
- Nie - skrzywiła się - Ariel... - przeciągnęła - Parker już śpi, a mnie bardzo brzuszek boli - w piwnych oczkach pojawiły się łzy - mogę mleczko?
Zaskoczona rozejrzałam się wkoło wnioskując, że byłyśmy same na parterze w rezydencji. Postanowiłam jej pomóc.
- Ciepłe czy zimne? - otworzyłam drzwi lodówki wyjmując pełną butelkę mleka.
- Cieplutkie! - podskoczyła uradowana, a moje serce zrobiła fikuśnego fikołka.
Bleer ulokowała się za wyspą kuchenną, z wielkim wycieczeniem wdrapując się na drewnienie krzesło. W chwili, kiedy napój podgrzewał się postanowiłam do niej zagadać, przecież... przecież niedługo miałam mieć ją na co dzień.
- Bleer, często masz takie problemy z brzuszkiem? - oparłam się pośladkami o kuchenny blat.
- Tatuś powiedział, że jak byłam bardzo malutka też piłam mleczko jak szłam spać.
- Aha, czyli to takie przyzwyczajenie, tak? - zachichotałam.
Kiedy uznałam, że mleko ma odpowiednią temperaturę przelałam je do kubka w którym sama zresztą czasami piłam, i podałam dziewczynce. W ramach podziękowań dostałam od niej uroczy uśmiech. Wystarczyło mi tylko tyle.
- Dziękuję, Ariel - przytuliła mnie się do mojego podbrzusza - i pan maruda też - pokazała na maskotkę.
- Nie ma za co - zapewniłam - leć spać, jest już bardzo późno.
Pomachała mi na odchodne, i chwilę potem zniknęła za ścianą.
Wypuściłam westchnienie i zapatrzona w noc za oknem zrozumiałam, że jeśli wyjdę za jej ojca, będę dla niej na pozór macochą? Nie chciałam jej zrobić krzywdy, wiedziałam, że gdybym to zrobiła, mój koniec byłby bliżej niż mi się wydawało to wcześniej.
Była cudowną dziewczynką która zasługiwała na całe dobro tego okrutnego świata.
CZYTASZ
Ariel. La mia speranza |18+
RomanceCzwarta część serii: La nostre speranze. Ariel Ranches Garcia jest dziewczyną która potrzebuje bliskości. Jest uzależniona od czynienia dobra drugiemu człowiekowi. Zrobi wszystko by zadowolić drugą osobę, nawet kosztem swojej duszy. Na jej drodze...