Maraton: 2/4
Ariel
- Czyli, że wylatujesz z Nowego Jorku, tak? - doktor Green przeglądał dokumentację mając osunięte oprawki okularów na czubek nosa - jak się na to zapatrujesz? Opiszesz to dokładnie?
- Yyy... - zająknęłam - nie wiem co czuje. Wiem tylko tyle, że tak należy, że dzięki temu wypełnię warunek który dostałam od losu i nie zawiodę rodziców dzięki którym mam to wszystko - pociągnęłam czarnym pisakiem po kartce przekreślając tym wysoki budynek który narysowałam - Gabriel jest bardzo zimny, nie bije od niego zupełnie nic. Jakby był pusty, opróżniony z jakichkolwiek emocji, nawet tych złych. Nie widzę w nas jakiś podobieństw, nie widzę nic co mogło by nas do siebie zbliżyć.
- Małżeństwo z rozsądku?
- Chyba tak - przytaknęłam - jest jeszcze jeden aspekt do którego chcę się odwołać - odsunęłam od siebie notatnik i z torebki wyjęłam kopertę w której znajdował się wynik badań lekarskich które otrzymałam jakiś czas temu - prócz śmierci dziadków, i tego, że w końcu wydusiłam z siebie łzy, to postawiono mi diagnozę.
Sięgnął po papiery i swoim doświadczonym okiem przyglądał się im przez dłuższą chwilę.
- Rozpoczęłaś leczenie? - zapytał wzdychając.
- Nie wiem czy warto. Gabriel ma już dwójkę dzieci, leczenie swoją drogą i tak by trwało bardzo długo.
- Nie myśl o nim, myśl o tym czy chciałabyś mieć sama dzieci. Jeśli będziesz patrzeć non stop na całą resztę pogubisz się jeszcze bardziej. Już pominę to, że nie wdrożyłaś do życia moich zaleceń - zapisał coś w tabelce i znowuż zerknął na mnie - zadaj sobie wewnętrznie pytanie, czy chciałabyś mieć kiedyś w sobie nowo bijące serce? Czy chciałabyś trzymać nowonarodzone dziecko wiedząc, że ono ma jakąś cząstkę ciebie? Czy chciałabyś spoglądać na rozwijające się dziecko ze świadomością, że to jest twój najcenniejszy skarb?
Przełknęłam ślinę, a jakiś niewidzialny nóż wbił mi się w plecy. Nie myślałam nigdy o tym w taki sprecyzowany sposób. Po prostu chyba nie chciałam się zadręczać wiedząc, że mogę stracić zdrowy rozsądek.
- Nie myślałam nad tym - wychrypiałam.
- Odpowiedz na moje pytania wewnętrznie. Ja doskonale wiem jaka jest odpowiedź. Ariel znam cię nie od dziś i doskonale wiem, że byłabyś cudowną, czułą matką która dla swojego dziecka jest w stanie poświęcić wszystko.
***
- Przepraszam za spóźnienie, musiałam... - podrapałam się po dłoni - miałam wizytę - przyznałam zdejmując z szyi puchaty szalik.
- Zdążyłaś na obiad. Jutro już Gabriel, Bleer i Parker wylatują. Spotkacie się dopiero w dniu ślubu - matka szepnęła wyłaniając się zza kuchennego zakątka. Trzymała w dłoni misę z zapewne zupą - chodź.
Skinęłam kierując się w stronę jadalni. Liczyłam w środku, że dzień zaślubin będzie oddalony o dość konkretny odłamek czasu, i mentalnie będę mogła przygotować się na wiele zmian. Wypuściłam rude włosy z kucyka pozwalając, aby płatki śniegu w pełni się roztopiły, i mając nogi jak z waty usiadłam na swoim miejscu.
- Hej! - Bleer pisnęła, gdy wszyscy domownicy zajadali w ciszy krem z dyni. Dziewczynka siedziała po mojej drugiej stronie cała brudna w pomarańczowych barwach i skutecznie zwracała na siebie uwagę.
- Bleer - jej brat syknął trącając ją łokciem - uspokój się.
- Hej - uśmiechnęłam się subtelnie do dziewczynki.
- Chciałbym porozmawiać z tobą sam na sam - ciężki, zimny głos należący do Gabriela zabrzmiał przy stole - jeśli nie macnie nic przeciwko, chcę to zrobić teraz - dodał dobitnie.
- Nie mamy nic przeciwko, prawda Rachel? - ojciec uniósł brwi w stronę żony która z entuzjazmem pokiwała głową.
Lekko zdenerwowana zaistniałą sytuacją odsunęłam krzesło i powiodłam za rosłym blondynem do gabinetu wuja Michaela. Obserwowałam jak umięśnione plecy odziane w czarną koszulę sprawnie poruszały się zgodnie z ruchami sporych ud.
Zostaliśmy zupełnie sami, bez żadnych świadków w ciemnych ścianach. Usiadłam na kanapie w kącie i spuściłam wzrok na swoje stopy.
- Więc... po co tu jesteśmy? - wcześniej przecież chciałam jego uwagi, a wtedy? Bałam się jej.
- Chcę cię w czymś uświadomić - odparł jakby nigdy nic - zostaniesz moją żoną tylko, ze względu na mój wizerunek. Prócz relacji w towarzystwie nie będzie łączyło nas kompletnie nic. Nie będę dla ciebie jakimś pobłażanym bohaterem, ponieważ nie jestem w stanie, zrozumiano? Będziesz miała pole pełne swobody.
- Czyli, że to wszystko ma być pod publikę, tak?
- Dokładnie - przytaknął na moje słowa - nie jestem czułym gnojkiem.
Zauważyłam.
- Ślub odbędzie się w Bogocie i to czym prędzej. Mam na głowie mnóstwo ważnych spraw, i nie widzi mi się przeciąganie tego na okres wiosenny. Póki wszystko jest w zaciszu rodzinnym będzie o dużo lepiej.
- Czyli, że ślub nie odbędzie się w kościele? Nie będzie świadków ani...
- Ani przyjęcia które zawładnęłoby każdą, pierwszą stroną gazet w Kolumbii, z resztą w Ameryce też by zawrzało - smętnie wywrócił oczami zakładając ramiona na klatce piersiowej - to wszystko się odbędzie, nie miej obaw - zapewnił obniżając barwę głosu prawie do minimum.
Przeszedł mnie dreszcz strachu. Obawiałam się tego, że kiedy ten facet mną zawładnie - a nigdy nie mogłam tego skreślić - to będzie mi jeszcze trudniej jak z Brandonem. Tamten odszedł, odszedł do wieczności, zaś mężczyzna stojący przede mną miał się chyba nawet zbyt świetnie i jak się już domyślałam miał cały plan na to co dalej.
- Tydzień. Masz tydzień na zorganizowanie sobie każdego chujostwa, by wyglądać przy mnie jak należy.
Wyszedł z gabinetu zostawiając mnie w pełni zachwianiu emocji. Miałam ochotę krzyczeć, ale z drugiej strony... co by to dało? Już dawno oswoiłam się z faktem, że to rodzice zadecydują o moim losie, musiałam się podporządkować.
Nie ułatwiał jednak fakt, że Gabriel Moretti był cholernie zimnym dupkiem który traktował wszystkich jakby byli dla niego zwykłym dodatkiem, który można szybko usunać.
CZYTASZ
Ariel. La mia speranza |18+
RomanceCzwarta część serii: La nostre speranze. Ariel Ranches Garcia jest dziewczyną która potrzebuje bliskości. Jest uzależniona od czynienia dobra drugiemu człowiekowi. Zrobi wszystko by zadowolić drugą osobę, nawet kosztem swojej duszy. Na jej drodze...