Gabriel
- Kurwa! - zakląłem głośno, kiedy ciało Bleer osunęło się obok mnie, a blada dziewczynka wpadła w moje ramiona - Ej! - delikatnie dotknąłem jej policzka który był cholernie rozgrzany, z resztą czoło tak samo.
- Prędko zadzwońcie do lekarza! - jedna z ciotek Ariel zaczęła panikować.
W tamtej chwili nie wiedziałem co się działo. Dopiero otrzeźwiony przez Raphaela wstałem z krzesła i zacząłem nieść ją do sypialni na dole. Pochyliłem się, by ją położyć i po raz pierwszy chyba coś poczułem...
Coś na pozór delikatnego zdenerwowania, a może zadręczenia?
Przełknąłem ślinę i z ciężko bijącym sercem usiadłem obok dziewczynki. Próbowałem, kolejny raz po dłuższej próbie sam, z własnej woli dotknąć jej dłoni. Była cholernie zimna i zbyt znajoma.
Przełam się skurwysynu. Czas najwyższy! To są twoje dzieci! Przez ciebie musiały pokochać obcą kobietę! Ogarnij się dupku!
Nie potrafiłem opisać co czułem po wiązance która samowolnie zabrzmiała w mojej podświadomości. Zaraz za mną zgromadziło się w pokoju wielu gapiów, a między nimi nie znalazł się Parker.
Cholernie dziwna sprawa.
***
- Czy jest na coś uczulona? - lekarz oglądający Bleer obrócił ją delikatnie na brzuch i zaczął osłuchiwać - Jakieś owoce, orzechy...
- Bleer nie może jeść truskawek i borówek, jak... - zamilkłem i w myślach dodałem - Jak ja.
- Czyli mamy sprawcę reakcji alergicznej. Na całe szczęście pan bardzo szybko zareagował, gdyby nie ten telefon byłoby o dużo gorzej. Podam leki przeciwhistaminowe. Proszę nie oddalać się od córki, musi pan kontrolować jej stan. Jeśli nic się nie poprawi proszę zgłosić się do szpitala.
- Dobra - westchnąłem wypuszczając powietrze z płuc, a moje ramiona same opadły wzdłuż ciała - Już? Wszystko? - zapytałem sucho wpatrując się w widok za oknem.
- Tak, mam nadzieję, że nie do zobaczenia - zamilkł na chwilę - Oczywiście wie pan o co mi chodzi - zaczął szybko tłumaczyć, ale kiedy obdarzyłem go jednym spojrzeniem uciekł jakby zaraz miało mu się coś stać, w sumie słusznie.
Zostałem sam z Bleer która co jakiś czas uchylała opuchnięte powieki. Na całe szczęście jakoś kontaktowała.
- Ariel - wychrypiała ledwo słyszalnie.
Gdyby była pewnie już dawno by robiła ogromny chaos z powodu tego co zaszło. Sam zacząłem uporczywie myśleć nad tym kto mógł podać jej na kolację owoce które jasno były skreślone z dodatków do deserów! Na litość! Każdy wiedział, że nasza dwójka nie mogła jeść pierdolonych truskawek i borówek! Wiedziała nawet o tym Ariel!
Mając zaciśnięte szczęki trzasnąłem drzwiami wychodząc, aby dowiedzieć się który skurwiel to zrobił!
- Kto do chuja dał jej truskawki i borówki?! - wydarłem się wkraczając spięty do salonu gdzie znajdował się wcześniej poszukiwany w moich myślach Parker. On co dziwne również nie wyglądał zbyt wyraźnie.
Niespodziewanie, kiedy Mosculio chciał zabrać głos chłopak pochylił się i zwymiotował na parkiet.
- Boże! Co się dzieje!? - Rachel złapała go za barki i zaczęła dotykać bladą twarz - On też jest rozpalony! Dzwońcie znowu do lekarza! Niech zawraca!
***
Nawet nie wiedziałem która godzina, nie miałem ochoty tego sprawdzać. Miałem wszystko głęboko w dupie, i gdyby nie fakt, że musiałem siedzieć w sypialni gościnnej gdzie Parker i Bleer spali już dawno poszedłbym do sypialni i jedyne co robił to czekał, również na Ariel która po jej wywodzie nie wróciła w dalszym ciągu.
Nie wiedziałem kto ośmielił się otruć moje dzieci. Z tego co ustaliło wujostwo mojej żony i Raphael z resztą na czele kucharka która przybyła tamtego dnia zrobiła wszystko wedle przepisu który zostawiła Holdy na blacie kuchannym.
Odbiłem się od fotela i odstawiając kubek z kawą podszedłem do okna. Odsłoniłem zasłony, i dostrzegłem, że słońce zaczynało już powoli wschodzić.
Nie przespałem całej nocy, a Ariel również nie wróciła.
Mimo wszystko zaniepokojony chwyciłem za telefon. 04:18, a po niej nie było śladu. Skąd wiedziałem, że nie wróciła? Byłem zbyt wyczulony na każdy odgłos. Potrafiłem wytropić intruza ze sporej odległości, a ta rezydencja nie posiadała grubych ścian.
Z racji, że potrzebowałem orzeźwienia opuściłem pokój i udałem się prosto pod prysznic, zimny, który potrafił rozluźnić mięśnie.
Stojąc pod strumieniem usłyszałem jak ktoś grzebie w zamku od sypialni. Zmarszczyłem czoło, owinąłem biodra czarnym ręcznikiem i powędrowałem boso, aby zobaczyć kto to jest.
Na początku sądziłem, że Raphael czegoś ode mnie chciał, ale to nie był on. To była Ariel. Przemoczona do ostatniej nitki z rozmazanym makijażem i roztrzęsionym wyrazem twarzy.
- Przepraszam - szepnęła drżącymi dłońmi grzebiąc w kieszeni swojej skórzanej kurtki - Przepraszam - w moje oczy rzuciła się mała buteleczka.
- Ej - położyłem dłonie na jej barkach - Mów do mnie, co się stało? Dlaczego nie wróciłaś na noc? Co się stało?
- J...Ja - zaczęła ponownie chcąc spleść coś, ale nie wychodziło jej nic sensownego. Nie zrozumiałem nic prócz początków zdań które rozpoczynała, a w połowie kończyła.
- Ariel, na spokojnie - pchnąłem ją delikatnie na łóżko i kucnąłem przed nią starając się zrozumieć o co chodziło - Co ty? Powiedz mi na spokojnie.
- O...On żyje - otarła wierzchem dłoni łzy - Nie zabili Brysona, zabili Michaello. A Bryson teraz chce zabić Valentino i pół mojej rodziny. Dał mi to, abym otruła Valentino, grozili mi...
- Poczekaj, poczekaj. Skąd masz takie wiadomości? Zacznijmy od tego - nie potrafiłem uporządkować tego w głowie.
- Widziałam go, dwa razy - na ostatnie słowa zniżyła głos - Powiedział, że zrobią coś Bleer i Parkerowi, dlatego dla bezpieczeństwa wzięłam to, aby zagrać na zwłokę.
I dotarło do mnie, że otrucie dzieciaków nie było przypadkowe.
- Jacy oni?
- Bryson i Nico. Wuj Maksim dalej z nim współpracuje.
***
Dotarliśmy do ogólnej akcji, więc będzie mniej chuja Gabriela. Pozdrawiam i życzę miłej nocy <3
CZYTASZ
Ariel. La mia speranza |18+
RomanceCzwarta część serii: La nostre speranze. Ariel Ranches Garcia jest dziewczyną która potrzebuje bliskości. Jest uzależniona od czynienia dobra drugiemu człowiekowi. Zrobi wszystko by zadowolić drugą osobę, nawet kosztem swojej duszy. Na jej drodze...