[XLVII] 𝐋𝐔𝐈𝐒

65 12 0
                                    

NIE MIAŁ POJĘCIA, skąd się wzięło to złe przeczucie, ale nie było pierwszym, które naszło go niespodziewanie.

Tak jak z pół roku temu, kiedy Larry zaczął otwarcie angażować się w sprawę powstrzymania Apate. Larry, który przedtem na każdym kroku starał się udowodnić, jak bardzo za nim nie przepada bez mówienia tego wprost. Który zawsze na wszystko narzekał i odsuwał się od każdego poważniejszego problemu, każdej większej misji. Właśnie on nagle zaczął zachowywać się inaczej... no, przynajmniej w stosunku do niego. Zupełnie jakby byli najlepszymi kumplami od lat. A wtedy Luis zdał sobie sprawę, że zaczyna na poważnie go nie lubić. I zaczął też mieć to dziwne, złe przeczucie — ale wydawało się kompletnie bezpodstawne, więc tłumił je w sobie za wszelką cenę. I jak dotąd nic się nie wydarzyło, więc musiał się mylić.

Znacznie później, a konkretnie tego dnia, obawy wróciły. Tym razem dotyczyły czegoś innego. Szedł przez miasto, krótko po otrzymaniu wiadomości od Claire. (Wybaczcie, że się nie odzywałam. Spotkałam się z Tylerem. Powinniśmy jeszcze dziś być wszyscy w Rzymie). I wtedy miał wrażenie, że wszyscy przechodnie do czegoś się szykują, dokładnie tak jak powiedział Tyler Lei. Nie został w Koryncie wystarczająco długo, by się przekonać, czy faktycznie tak było. Ale raczej tak.

A teraz... teraz zdecydowanie wolałby się znowu pomylić. Niestety miał rację.

Większość herosów musiała wybrać się do Grecji, bo ulice Rzymu były znacznie mniej zaludnione. Przez tę różnicę Wieczne Miasto wyglądało na prawie opuszczone. Prawie, ponieważ minęli parę osób. Na początku rzuciła mu się w oczy gromadka drobnych dziewczyn o elfiej urodzie ubranych w zwiewne zielone sukienki (najpewniej driady). Potem przemknęło jeszcze parę postaci, aż wreszcie pojawił się on.

Stał tyłem, akurat kończąc rozmowę z jakąś blondynką w zbroi. Końcówki jej ciasno zaplecionych warkoczy sięgały ramion. Przez jej błyszczące wojowniczo oczy przypominała trochę Annabeth Chase, tylko w jakiejś starożytnej wersji. Luisowi przyszło do głowy, że może powinien ją znać, ale jeśli w mitach w ogóle pojawiały się opisy wyglądu postaci, to on nie zwracał na nie za dużo uwagi.

Ich dyskusja nie należała do najprzyjemniejszych. Tak dało się wywnioskować po tęgiej minie dziewczyny, która wreszcie skrzyżowała ramiona na piersi, odwróciła się na pięcie i odeszła, pozostawiając swojego towarzysza samego. A wtedy on — dosyć wysoki, ubrany w spłowiałą koszulę i brązowe spodnie, z bandaną na niesfornych czarnych włosach i pistoletami wetkniętymi za pas — odwrócił się.

Luis nie przyglądał mu się dokładnie. Przyspieszył tylko kroku, żeby się zrównać z Tylerem. Wiedział, że mu się to nie spodoba, ale musiał mu coś powiedzieć. Z każdą chwilą wyglądał coraz gorzej, jakby to coś nasilało się z każdą chwilą. Luis dałby wszystko, żeby dowiedzieć się przynajmniej jak to działa i jak to powstrzymać.

A przeczucie go nie opuszczało. Chciał stąd jak najszybciej odejść.

Nie udało się. Nie zdążył nawet się odezwać, tamten heros go uprzedził:

— Tyler! — zawołał.

Luis był pewien, że nigdy nie słyszał tego głosu, jednak było w nim coś... znajomego. Trudno było to opisać. Sposób, w jaki wymawiał słowa, kogoś mu przypominał.

Nie mógł skojarzyć kogo, dopóki się nie odwrócił. Wtedy zobaczył jego twarz. I to wystarczyło.

Nieznajomy wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia parę lat i był opalony. Jego usta układały się w chytry, łobuzerski uśmiech, który wydawał się nie potrzebować wiele, by zaraz ustąpić miejsca wściekłości. Oczy miał zielone jak ocean.

❝Po nici Ariadny❞ | Dwoje wybranychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz