[XLI] 𝐋𝐔𝐈𝐒

48 14 0
                                    

LUIS MIAŁ TYLKO TYLE SZCZĘŚCIA, że droga nie była zbyt skomplikowana. Inaczej na pewno by się pogubił, idąc przed siebie bez zastanowienia, byleby szybko. Momentami gromadzące się w oczach łzy przyćmiewały mu widoczność, dopóki ich nie otarł. Choć chwilę po tym jak wyszedł usłyszał za plecami jakiś hałas, nawet się nie obejrzał, a jeszcze przyspieszył.

Z jednej strony, wcale nie chciał zostawiać Tylera samego po tym co się stało. Z drugiej jednak kompletnie nie wiedział co robić. Poza tym gardło miał ściśnięte i nie mógł opanować płaczu, nieważne jak bardzo się starał. Po części przez to, co usłyszał. Niby wiedział, że to żałosne i głupie, bo spodziewał się, że mimo świadomości zagrożenia Tyler nie da się tak łatwo namówić do powrotu. Ale spodziewać się a usłyszeć wprost to co innego.

No i nie tylko o to chodziło. Coś jeszcze było nie w porządku — i tego nie dało się ukryć. Gdy talizman się rozpadł, Tyler nagle wrócił do siebie. To znaczy, jego tęczówki z niepokojąco czerwonych zrobiły się znów ciemne i wreszcie przestał na niego naciskać. Ale wyglądał, jakby wstrzymywanie tego czegoś kosztowało go wiele siły.

Na początku to było oczywiste. Potem, kiedy się odsunął, usiłował to ukrywać, jednak nie do końca wyszło — wyraźnie zbladł, a pod oczami ukazały mu się lekkie cienie. Nie chciał powiedzieć co się dzieje. Nigdy się nie dzielił takimi rzeczami. Nawet Luis musiał mocno nalegać, gdy jeszcze się przyjaźnili. A teraz mogło mu się coś stać i...

W tym momencie urwał myśl.

Może był jeszcze trzeci powód, aczkolwiek tak beznadziejny, że nie zamierzał w ogóle go rozważać.

Przeszedłwszy z korytarza do ostatniej sali, zatrzymał się na chwilę. Nie mógł tak wyjść do Felicii. Zresztą ledwo łapał oddech, nie byłby w stanie normalnie rozmawiać. Oparł się plecami o ścianę, próbując się uspokoić. Nie udawało się. Chciał skupić uwagę na czymkolwiek innym — bez powodzenia. Ciągle nachodziły go te myśli. Suche stwierdzenia, jasno nasuwające się wnioski, które skutecznie go dobijały.

Rozwalenie tego głupiego talizmanu na niewiele się zdało.

Tyler Clarke robił wszystko, żeby się od niego odciąć.

I udawał, że wcale nie potrzebuje pomocy.

Rzecz jasna, potrzebował.

Ale Luis nie wiedział jak mu pomóc i wyglądało na to, iż prędko się nie dowie.

Póki co, jedyne co osiągnął, to że prawie dał się zabić.

A, no i nie mógł zapomnieć ostrego spojrzenia, jakie Tyler mu posłał — już w pełni świadomie. Nawet gdyby nie powiedział Wynoś się, przekaz dotarłby bez problemu.

Luis nie zarejestrował momentu, w którym zaczął osuwać się po ścianie na ziemię. Po prostu nagle siedział zamiast stać, ale nie zastanawiał się nad tym. Przycisnął czoło do kolan, wziął z trudem kolejny wdech, znów się wyprostował... Nie pomogło.

Poniewczasie pojął, że powinien poważniej przemyśleć słowa Heliady. Jego decyzja i tak by się nie zmieniła. I tak by tu przyszedł. Ale może przyjąłby wszystko inaczej.

Przetarł sobie twarz jeszcze raz, jego oddech zaczął powoli wracać do normalnego tempa. Stracił rachubę czasu; jak długo mu to zajęło?

Podniósł się. Wróciło mu jedno jedyne dobre, bardzo krótkie wspomnienie z całego zajścia — po skierowaniu noża na bok, kiedy Tyler otworzył oczy (znów w ciemnobrązowym, nie czerwonym kolorze), to dosłownie przez chwilę malowało się w nich coś, czego nie dało się tak dokładnie opisać. Ale nie było w tym ani odrobiny złości czy irytacji, tylko coś łagodnego i przyjemnego. Wydawał się być w jakimś transie, w pozytywnym słowa znaczeniu. Nie tak jak wcześniej.

❝Po nici Ariadny❞ | Dwoje wybranychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz