[XXXV] 𝐋𝐔𝐈𝐒

77 16 2
                                    

POWINNA WRÓCIĆ — Felicia przestępowała z nogi na nogę, zaciskając palce na ramieniu torby tak mocno, że knykcie jej pobielały, i wpatrując się uparcie miodowymi oczami w dal. — Już niedługo.

Trudno było stwierdzić, kogo usiłowała przekonać.

Słońce świeciło coraz mocniej, więc siedzieli w cieniu, ale nawet tam Luis czuł, że jest naprawdę ciepło. Larry stał tuż obok niego i zerkał niepewnie w stronę Felicii, która z kolei nie zwracała na niego uwagi. Zachowywał się tak, odkąd niedawno dostali od niej niespodziewany iryfon. Dziewczyna poprosiła, żeby jak najszybciej do niej dołączyli, a na wieść, że z Faetonem się nie udało, machnęła lekceważąco ręką.

— Mamy większe problemy — poinformowała.

Oczywiście przyszli w umówione miejsce, w którym Felicia podobno załatwiła nocleg na wszelki wypadek. A jednak Larry wydawał się przybity faktem, iż stało się to zanim zdołali coś wymyślić.

Nie żeby Luisa to nie obchodziło. Jednakże, jak stwierdziła Felicia, mieli na razie inne zmartwienia.

To było bardzo w stylu Lei — dostrzec jakąś okazję i zniknąć na pewien czas, nie dając znaku życia. A potem wrócić jak gdyby nigdy nic i wmieszać się w tłum. Dokładnie tak postąpiła podczas ostatniej bitwy.

Ale kiedy jej nieobecność trwała już długo, można było się zacząć martwić.

Felicia, czyli ostatnia osoba z ich trójki, która z nią rozmawiała, wydawała się jednak bardziej zła niż zaniepokojona.

— No więc — Larry finalnie zebrał się na odwagę, by się odezwać — odkryłyście coś ciekawego w tym czasie?

Felicia zastanowiła się chwilę, dzięki czemu po raz pierwszy od początku tej dyskusji skupiła na nim całą uwagę. Luis nie odwrócił się, żeby zobaczyć jego reakcję, ale mógł się domyślać, jak to wyglądało.

— Nic szczególnego nie rzuciło mi się w oczy — przyznała dziewczyna. — No... nic bardziej nietypowego od reszty. Ale Lei chyba tak.

Larry zszedł parę stopni niżej i już otwierał usta, pewnie z zamiarem udzielenia natychmiastowej odpowiedzi, jednak zaraz je zamknął, a jego wzrok spoczął gdzieś w dali. Luis odruchowo sam zerknął w tym kierunku.

Lea Farewall wychodziła właśnie zza rogu tak swobodnym krokiem, jakby była na spacerze w Sacramento, a nie na niebezpiecznej misji w odległym wymiarze Chaosu, z setkami starożytnych herosów, których część nie wahałaby się wymierzyć w nią klingą miecza, gdyby tylko zaszła potrzeba. Dopiero kiedy się zbliżyła i napotkała spojrzenie Luisa, na moment w jej oczach pojawiło się zdumienie, a potem niepewność. Zacisnęła usta w wąską kreskę.

— No, nareszcie — Felicia skrzyżowała ramiona na piersi. — Dłużej się nie dało?

Lea ostentacyjnie ją zignorowała i podeszła bliżej.

— Mmm, chyba trochę przegapiłam — uśmiechnęła się, choć wydawało się, że robi to z pewnym trudem. — Ale mam dobre wieści... — urwawszy na moment, zamrugała. — To znaczy, nie wiem czy dobre. Na pewno przydatne.

Luis zmarszczył brwi.

— Gdzie byłaś?

— Cóż, tu i ówdzie... — wzruszyła ramionami. — Jak wyszło z Faetonem?

— Niespecjalnie — odparł — ale...

Lea nie wyglądała na przejętą. Zareagowała podobnie jak Felicia: machnięcie ręką, wywrócenie oczami i słowa:

❝Po nici Ariadny❞ | Dwoje wybranychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz