[LXX] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑

71 11 0
                                    

MIAŁ ZOSTAĆ TAK DŁUGO JAK MÓGŁ. Wyszło trochę dłużej — ale wyjątkowo nie z jego winy.

— Wiem, że to dla ciebie ważne — powiedziała mu Hazel Levesque poprzedniego wieczoru. — Nie będę cię zatrzymywać. Pamiętaj tylko, że Druga Kohorta potrzebuje cię teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wróć, w miarę możliwości, szybko.

Może trochę przesadzała. A może po prostu troszczyła się o swój obóz. Tyler jej przytaknął, choć w rzeczywistości niezupełnie się z nią zgadzał. Odkąd pozbyli się problemu związanego z wymiarem Chaosu, Rzymianie odetchnęli z ulgą i rzucili się w wir obowiązków. Wszystkie treningi, posiłki i zebrania przebiegały zgodnie z planem. Największe zagrożenie już minęło, więc Tyler mógł z czystym sumieniem zostawić drugą centurionkę Drugiej Kohorty samą, przynajmniej na jakiś czas.

Zresztą, miał dziwne przeczucie, że jeśli pozostały jeszcze jakieś kłopoty, z pewnością nie znalazłby ich na terenie obozu.

— Tyler.

Zamrugał, sprowadzony nagle na ziemię. Luis wychylił się z korytarza, marszcząc czoło. Wyszedł dosłownie chwilę temu... a może trochę wcześniej? Teraz jednak wydawał się poddenerwowany, jakby w tym czasie wydarzyło się nie wiadomo co.

Tyler pomyślał, że chodzi mu o tę rozmowę, którą odbyli na samym początku. Że siedzenie tutaj razem wcale nie rozwiązało problemu. Oczywiście podświadomie nie wątpił w to ani przez moment, a jednak bardzo się starał, aby oficjalnie nie przyjąć tego do wiadomości.

Cała tymczasowa beztroska z niego uleciała, ale zanim zdążył odpowiedzieć, Luis dodał:

— Ruszaj się. Musimy skoczyć do Lei.

Tyler podniósł się, zanim jeszcze usłyszał pierwsze zdanie, a mimo to poczuł niewyobrażalną ulgę. Nie chodziło o niego.

Rzecz jasna, ta ulga nie utrzymała się długo.

— Po co? — ku własnemu zdumieniu, zdobył się na odpowiednio swobodny ton.

— Nie wiem dokładnie, ale stwierdziła, że to ważne. I powinniśmy się spieszyć. Lea zaczyna dziś lekcje trochę później, ale dobrze by było się nie spóźnić.

To ważne. Dla herosów taka wiadomość mogła oznaczać nieodrobione zadanie domowe równie dobrze jak przepowiednię końca świata.

— Wysłała ci iryfon? — Tyler zmrużył oczy. — Nic nie słyszałem.

— Coś w tym stylu. Może nie do końca.

Luis nie kwapił się do wyjaśnień, ale akurat ta kwestia nie była teraz najistotniejsza.

Niedługo później, kiedy Lea Farewall otworzyła im drzwi, nie wyglądała jednak na szczególnie zmartwioną, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Nie była jeszcze gotowa do wyjścia, z włosami zebranymi w luźny kok, w białej koszulce na ramiączkach i dresowych spodenkach wymiętych jak po spaniu. Dopiero w jej głosie dało się wyczuć odrobinę niepokoju:

— Chodźcie. Mój tata wyjechał do pracy, więc możemy luźno rozmawiać o... bardziej boskich problemach.

Tak właściwie jej ojciec potrafił widzieć przez Mgłę i niewątpliwie miał świadomość, z jakimi kłopotami borykała się jego córka. Niemniej Lea starała się zbytnio go nie martwić. Czasami pomijała jakieś szczegóły, opisując zagrożenie znacznie łagodniej niż prezentowało się w rzeczywistości.

Czy jej wierzył, czy tylko udawał — trudno powiedzieć. Miał w końcu jeszcze starszego syna, który chodził z półboginią, córką Hermesa, dobrze zorientowaną w sprawie aktualności obu obozów. Ale może Prissy Moore miała podobne podejście jak Lea i też niezbyt chętnie łączyła tę część życia związaną z byciem herosem z prozaiczną codziennością.

❝Po nici Ariadny❞ | Dwoje wybranychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz