[LXIV] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑

63 12 0
                                    

OCZYWIŚCIE POCZUŁ ZŁOŚĆ, i to natychmiast. Kiedy jednak odwrócił się, by spojrzeć bogini zdrady w oczy, na moment zatrzymało go wahanie.

Spodziewał się zobaczyć ją w tym oślepiającym blasku co zwykle, z łobuzerskim uśmiechem przyklejonym do ust i pewnością siebie wymalowaną wyraźnie na twarzy. Tymczasem Apate, mimo że ukazała się w tej samej formie, wyglądała... inaczej. Zwyczajniej. Nigdy nie sądził, że użyje tego słowa w określeniu do niej, ale właśnie taka się wydawała.

Ze swoimi boskimi mocami mogła utrzymać nieskazitelny wygląd, lecz najwidoczniej nie poświęciła temu ani odrobiny uwagi. Pozwoliła, by jej ciemna peleryna przemokła. Nawet kosmyki wystające spod kaptura błyszczały trochę od wilgoci. W jej oczach brakowało choćby cienia rozbawienia. Z pełną powagą zaciskała usta, unosiła podbródek i patrzyła prosto na niego. Charakterystyczna aura, która zawsze jej towarzyszyła, nadawała teraz ponurego wyrazu.

— Tyler. — Głos miała spokojny, ostrożny i cichszy niż zazwyczaj. Nie powiedziała nic więcej, ignorując szalejący wymiar i zajętych zamieszaniem herosów. Skupiała się tylko na nim, tylko jego imię przeszło przez jej gardło, jakby wszystko inne się nie liczyło.

Musiał przyznać — zafascynowało go to do tego stopnia, że na jakąś sekundę wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany, chłonąc każdy szczegół jej postaci. Ocknął się dopiero, kiedy Luis mocniej wbił palce w jego ramię.

Zamrugał parę razy, aby w pełni dojść do siebie. Nie przewidział, że Apate pojawi się tak wcześnie. To trochę zakłóciło jego plan, ale nie mógł dać się wybić z rytmu. Prędzej czy później i tak by się z nią zmierzył.

Czekał na ten moment tak długo. Po dwóch latach znoszenia jej obecności, jej głupich pomysłów, jej głupiego wymiaru...

Bogini zacisnęła usta jeszcze silniej. Krzywiąc się od padających na twarz kropel, które była w stanie powstrzymać, ruszyła naprzód.

— Nie zbliżaj się do niego.

W tej chwili Tyler poczuł, jakby słońce nagle wynurzyło się zza chmur, śląc ciepłe, jasne promienie prosto na jego twarz. Coś go ścisnęło w piersi, jednak nie w ten dokuczliwy sposób, do którego przyzwyczaił się w ciągu ostatnich dni. To było tak niespodziewane, że nawet Apate faktycznie się zatrzymała. I właśnie wtedy, gdy przechyliła głowę, moment euforii minął.

Luis wydawał się już mniej wyczerpany. Może zjawienie się bogini nieco go rozbudziło. Nie trzymał się już Tylera, żeby się nie przewrócić, lecz z całkiem innego powodu. Choć jego obecność była podbudowująca, zwłaszcza w tej sytuacji,   wciąganie go (podobnie jak kogokolwiek) w starcie z boginią wymagało zbyt wiele ryzyka.

Tyler pochylił się nad nim. Miał ogromną ochotę obrócić go i pocałować, ale nie mieli wystarczająco czasu, więc wyszeptał jedynie:

— Doceniam to, naprawdę. — Na moment głos utknął mu w gardle, kiedy zerknął na Apate z niespokojnym pośpiechem.

Trudno było wyczytać cokolwiek z jej nieodgadnionego, ciemnego wzroku. Tyle razy sam ją prowokował i zawsze traktowała to z przymrużeniem oka. Pozostawało tylko liczyć, że Luisem również się nie przejmie.

Sekunda przerwy, którą zrobił, wydawała się trwać całą wieczność.

— Ale musisz już iść — podjął wreszcie, ignorując na chwilę Apate. — Znajdź Leę i resztę. Zajmijcie się portalem. Wezmę na siebie resztę.

Luis zmarszczył brwi. Włosy pociemniały mu od deszczu, a w oczach złość mieszała się z determinacją. I... może jeszcze czymś.

— Bierzesz na siebie za dużo. Nie zostawię cię tak po raz kolejny.

❝Po nici Ariadny❞ | Dwoje wybranychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz