[LII] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑

72 12 0
                                    

NIE MIAŁ POJĘCIA, kiedy Lea z Felicią wróciły, ale na pewno nie wcześniej niż on poszedł spać.

Nie zamierzał kłaść się tak wcześnie i jeszcze bez kolacji, ale zrobiło mu się tak źle, że nie dałby rady niczego przełknąć. To znaczy chyba, bo właściwie się nad tym nie zastanawiał. Wieść o śmierci Peliasa poprawiła mu humor tylko na krótki czas. Potem... cóż, głowę zaczęły zaprzątać mu nieco inne rzeczy.

Nie pamiętał snów, co stanowiło niemalże ulgę. Ale i tak obudził się zlany potem, z dominującym poczuciem niepokoju, przez które prędko zerwał się z łóżka. Rozejrzał się po całym pomieszczeniu, chociaż sam nie wiedział, czego się spodziewał. To był tylko odruch.

Tymczasem jego pokój nie zmienił się od wczoraj. Promienie słońca wpadały przez okno, a woń kwiatów z ogrodu mieszała się z zapachem cynamonu docierającym z głębi domu. Tak jak niemal zawsze.

Czasami żałował, że brakowało mu tego wyczucia, które mieli herosi mieszkający w wymiarze parę tysiącleci dłużej od niego. Mógłby przynajmniej orientować się w sytuacji, wiedzieć ile jeszcze czasu zostało. Ale nie, on był pewien tylko jednej rzeczy — z każdą chwilą robiło się coraz gorzej. Pod każdym możliwym względem.

Nie zamierzał jednak siedzieć bezczynnie i czekać na zagładę.

Uszykował się. Na tyle, ile to konieczne, żeby wyjść i obejrzeć okolicę. Właściwie to było absolutne minimum, ale zdołał przynajmniej przegryźć coś na szybko. Mimo że nie spoglądał w lustro, założyłby się, że ma przekrwawione od zmęczenia oczy, które prawie oddawały, jak fatalnie się czuł.

Nie żeby to w jakimkolwiek stopniu się liczyło. Chciał po prostu wyjść, rozejrzeć się w pobliżu, tak na wszelki wypadek. Ostatnio nie natrafił na nic niepokojącego. Spotkał za to Antygonę i dowiedział się czegoś ciekawego. Istniał maleńki cień szansy, że i tym razem mu się poszczęści.

Problem pojawił się, gdy Tyler już stał obok drzwi, już je popychał, by przekroczyć próg i wyjrzeć na zewnątrz.

Właśnie w tym momencie ból znowu uderzył. Przetoczył się z impetem po całym jego ciele. Tyler odruchowo podtrzymał się framugi, nie do końca wiedząc, jakim cudem zdołał powstrzymać wiązankę przekleństw cisnących mu się na usta. Chyba zaciskanie zębów było zbyt zajmujące.

Gdyby tak mocno się na tym nie skupiał, usłyszałby zbliżające się kroki i nie drgnąłby gwałtownie na dźwięk głosu Luisa.

— Tyler.

Zaklął w duchu, używając jeszcze barwniejszych określeń, ale żadne z nich nie przedostało mu się przez gardło.

Nie był pewien, czy da radę spojrzeć Luisowi w oczy, ale kiedy instynktownie się odwrócił, musiał to zrobić. Po raz kolejny uderzył go blask w ciemnoniebieskich tęczówkach, który wydawał się zarazem łagodny i hipnotyzujący. Tyler poczuł przelewającą  mu się przez pierś falę miłego ciepła, a następnie (oczywiście) mnóstwo wyrzutów sumienia.

Dlaczego to wszystko nie mogło być chociaż trochę prostsze?

Nawet gdyby nie ryzyko, że w każdej chwili po utracie kontroli zrobiłby coś, czego żałowałby do końca życia... Cóż, trudno pominąć tę kwestię, ale nawet jeśli, to i tak nie widział sensu w dawaniu Luisowi fałszywych nadziei. Co by miał mu niby powiedzieć? Ułoży nam się, zostanę z tobą do końca czy inne kłamstwo? Nie. Lepiej nie.

Z drugiej strony, stojąc naprzeciwko niego, myślał o tym tak intensywnie, że aż bolało. I w naprawdę wielkiej desperacji zaczynał się zastanawiać, czy to rzeczywiście jedyne sensowne wyjście.

❝Po nici Ariadny❞ | Dwoje wybranychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz