[LIII] 𝐋𝐔𝐈𝐒

46 12 0
                                    

ZNOWU ON.

W pierwszej chwili Luis go nie rozpoznał. Mogło się to wydawać dziwne — zapomnieć słynnego z mitów herosa, którego spotkało się na żywo w magicznym, równoległym wymiarze stworzonym przez Chaos. Faktycznie, brzmiało jak rzadkie i niesamowite wydarzenie, ale w rzeczywistości wcale takie nie było. Od chwili przekroczenia portalu Luis codziennie mijał się z wieloma osobami. Nierzadko się zastanawiał, czy nie przechodzi właśnie obok jakiegoś bohatera, o którym uczą dzieci w szkołach. I... cóż, nie każda twarz szczególnie zapadała mu w pamięć.

Jednak gdy tylko ten młody mężczyzna podszedł bliżej, wspomnienie z niedawna odżyło.

Szelmowski uśmiech. Bandana na czarnych, niesfornych włosach. Oczy w kolorze oceanu.

— Skiron — Tyler wypowiedział jego imię dokładnie w tym momencie, w którym rozbrzmiało ono w umyśle Luisa, gdy tylko je sobie przypomniał. Tyle że jego ton był pełen wyraźnej frustracji.

Syn Posejdona rozłożył ręce. Uniesione łobuzersko brwi powędrowały jeszcze wyżej.

— Co za zbieg okoliczności, znowu się spotykamy — wycedził z wymuszoną uprzejmością, omiatając ich wzrokiem.

Dotychczas najwięcej uwagi Luisa pochłaniał Tyler. W każdej chwili mógł albo zrobić coś głupiego, albo odzyskać nad sobą pełną kontrolę — a jak wiadomo, miało to niezbyt przyjemne skutki uboczne. I jasne, Luis wiedział, że musi też się rozglądać, by w porę zdać sobie sprawę z ewentualnego zagrożenia. Ale... jakoś z przyzwyczajenia polegał na Tylerze. Bo pod wpływem tego czegoś zachowywał pełną trzeźwość umysłu, mógł reagować równie szybko jak zwykle, no i w ogóle był w pełni sił... A że przy okazji coś go niszczyło od środka, to już osobna kwestia.

W każdym razie, teraz Luis musiał odłożyć te zmartwienia na bok. Przynajmniej na jakiś czas, ponieważ właśnie pojawił się poważniejszy problem.

Chłopak czuł, jak puls mu przyśpiesza. Sam nie potrafił powiedzieć, dlaczego. W końcu powodów było kilka. Po pierwsze, nadal nie umiał znieść chłodnego, obojętnego i przelotnego zerknięcia ze strony Tylera (tak na poważnie obojętnego). Po drugie, zdawał sobie sprawę, z jaką łatwością Skironowi przyszłoby wyciągnąć pistolet zza pasa, wymierzyć i wystrzelić gdziekolwiek chciał. Jeśli wierzyć pretorom Nowego Rzymu, był niewyobrażalnie szybki i nigdy nie pudłował. A po trzecie, chyba najistotniejsze, Luis wciąż bardzo dobrze pamiętał słowa syna Posejdona, które usłyszał przy ostatnim spotkaniu.

A nawet gdyby jakimś cudem zapomniał, Skiron zaraz odświeżyłby mu pamięć. Zatrzymawszy na nim wzrok, zmrużył oczy i odezwał się:

— Nie wziąłeś sobie mojej rady do serca, co, Luis? Szkoda.

Wspominając ten moment z perspektywy czasu, Luis dochodził do wniosku, że dopisało mu olbrzymie szczęście — nie zdążył ani odpowiedzieć, ani zareagować w żaden inny sposób. Zdecydowanie należało nazwać to szczęściem, gdyż ze złości zrobiłby coś głupiego, tak w pierwszym naturalnym odruchu.

Ale nagle rozległ się ponownie ten huk. Tym razem Luis zdołał zarejestrować jego pochodzenie. Zauważył zbitą ciasno grupkę przy najdalej stojącym stoliku. Przepychali się między sobą i umyślnie lub nie strącili jakieś naczynie. Kolejne. Teraz kobieta, która stała za ladą, zerwała się na równe nogi i ruszyła w ich stronę.

Donośny dźwięk pomógł Luisowi się otrząsnąć. No tak, to on miał tutaj słuchać zdrowego rozsądku i powstrzymywać Tylera od lekkomyślnych, ryzykownych akcji. Wziął więc głęboki wdech, żeby się uspokoić, jednak uczucie frustracji nadal w nim buzowało. Zostało tylko trochę stłumione, lecz w każdej chwili mogło się uwolnić.

❝Po nici Ariadny❞ | Dwoje wybranychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz