[V] 𝐋𝐔𝐈𝐒

129 19 4
                                    

MIAŁ SILNE WRAŻENIE, że to wszystko jest snem.

Przez przeklęte dziewiętnaście lat powinien się w końcu przyzwyczaić do tego typu niespodzianek — a i tak się zdziwił, gdy pewnego prawie spokojnego dnia Lea Farewall stanęła przed jego drzwiami bez zapowiedzi, powiedziała: Wreszcie (jakby się umawiali i jakby bogowie wiedzą ile na niego czekała), po czym zasypała go informacjami: o postępie w rozmowach z Ariadną i o Rachel, która miała na nich czekać w Obozie Jupiter. Luis przez dobre parę godzin przyswajał te wieści do siebie, bo jakoś nie do końca do niego docierały.

Minęło przecież tyle czasu.

Podczas jazdy wsłuchiwał się w słowa Lei, a że mała cząstka jego umysłu próbowała otrzeźwieć, starał się skupiać na szczegółach — choćby na takich, że z bliska soczewki w oczach dziewczyny były wyraźnie widoczne, a w jej sięgających ramion kędzierzawych włosach, które tymczasowo odpoczywały od farby nie widniał ani jeden turkusowy kosmyk. Chciał jak najprędzej oprzytomnieć. W końcu, jeśli Lea mówiła prawdę, dostali właśnie od losu szansę, która mogła się więcej nie powtórzyć. Szansę, na którą od dawna czekali.

Był jednak jeden problem. Ilekroć Luis o tym myślał, stawał mu przed oczami tamten moment. To, jak w ostatnich spędzonych razem chwilach Tyler unikał kontaktu wzrokowego, jak trzymał go mocno za rękę, a potem nagle puścił. Wciąż pamiętał ton jego głosu, kiedy mówił: Kocham cię, a później, zaraz przed wyjściem na zewnątrz, rzucił szybkie: Do zobaczenia, choć oczywiście przewidywał, że się więcej nie zobaczą. Tak przynajmniej sądził Luis... aż do teraz.

Ponieważ teraz cały świat stanął do góry nogami i wszystko się zmieniło. Ponieważ teraz chciał poczuć w sobie determinację, co by się udało, gdyby nie mocniejsze uczucie niedowierzania, które pojawiło się tak nagle i bez uprzedzenia.

Dwa lata temu obroniliśmy Obóz Jupiter i zwyciężyliśmy z pierwotnym bóstwem, Chaosem — powiedziała Lea jeszcze w samochodzie. — Otwarcie portalu, pokonanie Apate i odzyskanie twojego chłopaka to będzie bułka z masłem.

Mówiła pół żartem, pół serio, aczkolwiek zdołała skłonić Luisa do głębszych refleksji na ten temat. Wiedział, że to nie będzie takie proste.

Dlaczego akurat Tyler musiał wpakować się w coś takiego? Pomijając fakt, że miał zostać centurionem Piątej Kohorty i że z jego charakterem niełatwo da się namówić do powrotu, to  zniknął w najgorszym możliwym momencie. Egoistyczne podejście? Zdecydowanie tak, a jednak Luis nie potrafił myśleć o tym w inny sposób. Bo krótko przed odejściem Tylera dopiero zaczął zdawać sobie sprawę z rzeczy, których wcześniej w ogóle nie dostrzegał. Na przykład wyraźne sygnały, jakich dostawał mnóstwo — kontakt fizyczny przy każdej możliwej okazji, łapanie za rękę czy objęcie ramieniem, zwroty brzmiące niby jak żart, przynajmniej w jego odczuciu. To wszystko traktował jako naturalny element kilkunastoletniej przyjaźni i zwyczajnie nie przyszło mu do głowy, że może chodzić o coś więcej. Aż do pewnego przełomowego momentu.

Kocham cię — te dwa proste słowa, które usłyszał od Tylera, nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Krótkie i konkretne, niby zwyczajne, a jednak zdołały wywrócić świat Luisa do góry nogami. I właśnie wtedy, gdy zaczął dochodzić do wniosku, że mógłby szczerze odpowiedzieć to samo, nie zdążył.

A teraz żałował. Może powinien bardziej naciskać na Tylera, żeby został. Ale co by z tego wyniknęło?

— Załatwimy to szybko — odezwała się Lea, zsuwając lekko kurtkę z ramion.

Ukradkiem spojrzała za siebie. Amanda i Larry byli już tylko oddalonymi, niewyraźnymi sylwetkami w rzymskich zbrojach. Dziewczyna zwilżyła wargi, a w jej oczach rozbłysła gotowość — jakby spodziewała się, że strażnicy zaraz podejdą albo zawołają z daleka.

❝Po nici Ariadny❞ | Dwoje wybranychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz