[XXXVI] 𝐋𝐔𝐈𝐒

90 15 8
                                    

ODWRÓCIŁ SIĘ SZTYWNO, by się upewnić, że wcale się nie przesłyszał.

Nic z tego.

Stał tam, opierając się o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi. Dokładnie tak jak w tamtym wspomnieniu, które z nieznanych powodów ukazało się Luisowi w podziemiach Sacramento. Dokładnie z tym samym wyrazem twarzy — chłodnym, trochę kpiącym, ale typowym dla niego spojrzeniem. To było... zbyt normalne. Wyglądał, jakby nic się nie wydarzyło, jakby widzieli się wczoraj, a nie dwa lata temu. I jakby wszystko było w porządku.

A to z kolei sprawiało, że wydawał się mało realny. Jak zresztą całe otoczenie.

Promienie słońca padały przez okna na jego ciemne, brązowe włosy — nieco krótsze i układające się inaczej niż dwa lata temu. Skórę miał idealnie opaloną, a na przedramieniu wciąż widniał ten tatuaż z Obozu Jupiter. Czarne dżinsy i gładka koszulka nie powinny pasować do tego miejsca, a jednak w jakiś absurdalny sposób pasowały. Może przez to, że zlewały się kolorystycznie. A może przez dwa sztylety przypięte po bokach, przy pasie.

Luis mimowolnie spojrzał mu prosto w oczy. Wtedy dostrzegł, że w jego tęczówkach odbija się czerwone światło talizmanu. I wyłącznie dzięki niemu uświadomił sobie w pełni, że to nie żaden sen.

Chciał odpowiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle. Zamrugał jeszcze parę razy. Jaka reakcja byłaby odpowiednia? Ulga, radość? Nie czuł nic z tych rzeczy. Było tylko osłupienie. I narastająca panika.

Może ktoś uznałby to za mocną hipokryzję z jego strony. Przecież zależało mu na znalezieniu Tylera. Nie, zależało to mało powiedziane. Był gotów oddać wszystko, żeby go znowu zobaczyć. Ale teraz... to się stało tak nagle.

Przypomniał sobie dziwne zachowanie Lei po powrocie z samotnej przechadzki po Koryncie. I wtem go olśniło. Mogła spotkać Tylera albo jakoś się dowiedzieć, że tutaj przyjdzie. Dlatego chciała sama wybrać się do świątyni. Jednakże nic mu nie zdradziła, a na dodatek chciała zabrać ze sobą Larry'ego, nie jego. Luis nie wiedział, czy powinien się o to gniewać, czy być wdzięczny.

Nieistotne, bo nie miał teraz czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Gdy patrzył w oczy Tylera Clarke'a po raz pierwszy od ponad dwóch lat, coś w nim zaczęło pękać.

Nie widzieli się długo.

Naprawdę długo.

Dlatego Luis niczego specjalnego nie oczekiwał. Chciał tylko zakończyć to zamieszanie z portalami, wymiarami, resztkami mocy Chaosu... I wrócić. Z nim.

Milczenie trwało jakąś sekundę, maksymalnie dwie, lecz w jego odczuciu ciągnęło się przez wieczność. Krtań mu zadygotała, kiedy Tyler odsunął się od ściany i wyprostował.

Pierwsze zdanie, które od niego usłyszał...

— Prosiłem cię, żebyś się w to nie wtrącał.

Luis żałował, że nie ma się o co oprzeć, bo po prostu potrzebował to zrobić. Gdzieś w głębi jego umysłu majaczyła myśl, że przecież przyszedł tutaj tylko ze względu na Famę i zamierzał porozmawiać z nią bez większych sensacji, tak jak z Faetonem. A wyszło jak zwykle.

Nawet zbliżając się do niego, Tyler nadal wyglądał jak wyjęty z jakiś sennych wizji. Z tą małą różnicą, że większość snów Luisa była lekko zamglona. Tymczasem u Tylera dostrzegał każdy najdrobniejszy szczegół. Jego oczy były takie ciemne i wyraźne. Jakim prawem kiedykolwiek, choćby na moment, mogły mu się zacierać w pamięci?

Chciał go dotknąć. Objąć. Pocałować... no, to może nie. Ale jakkolwiek dotknąć, poczuć, że tu jest. A jednocześnie nie potrafił się ruszyć z miejsca, więc wszystkie emocje się w nim kumulowały. I był pewien, że za chwilę eksploduje.

❝Po nici Ariadny❞ | Dwoje wybranychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz