[LV] 𝐋𝐄𝐀

60 12 0
                                    

LEA CZĘSTO SŁYSZAŁA, że ludzie lubią sprzątać, by wraz z rozmaitymi rzeczami uporządkować sobie myśli. Albo żeby znaleźć sobie zajęcie w czasie nudów. Albo dla odstresowania.

Żaden z tych powodów nie wydawał jej się przekonujący. Aż do teraz.

W swoim tymczasowym pokoju (nauczyła się go tak nazywać) nie trzymała zbyt dużo rzeczy, co jednak nie oznaczało, że nie była w stanie stworzyć tam chaosu. Dlatego gdy zapadł wieczór, ku własnemu zdumieniu wzięła się do roboty.

Najpierw poukładała rzeczy w plecaku. Potem odłożyła kołczan w kąt, do czego właściwie namówił ją Larry, kiedy jeszcze ostatnio tutaj był. (Rzucasz strzały na podłogę? Ktoś się tu zabije). Na koniec poukładała rzeczy na półce: książkę od Iris i wazon z różą od Ikelosa.

Odrobinę pomogło. Nie czuła już potrzeby chodzenia w tę i we w tę bez celu ani klnięcia na każdego, kogo napotkała na drodze.

Spróbuj jeszcze raz, powiedziała sobie w myślach. Na spokojnie.

Z głębokim westchnięciem usiadła na łóżku, jedynym miejscu w pokoju, którego nie doprowadziła do ładu. Wydawało jej się to bezcelowe, skoro i tak za niedługo położy się spać.

Czy raczej: położy się i będzie usiłowała zasnąć.

Machnęła przed sobą ręką. Powietrze zafalowało, tworząc delikatną tęczową mgiełkę.

— No dalej, Runo — wymamrotała. — Proszę. Pokaż mi Tylera Clarke'a, gdziekolwiek jest.

Odczekała chwilę. Bez efektu. Tak, jak przy ostatnich pięciu próbach.

— To Luisa Warda — dziewczyna podjęła kolejną próbę.

Nic się nie wydarzyło. Lea poczuła, że spokój, do jakiego dążyła przez ostatnie pół godziny, powoli ją opuszcza.

— To...

Nie dokończyła. Utraciła kontrolę i obraz się rozprysł, a parę kropelek wody poleciało jej na twarz.

Poderwała się do góry i kopnęła plecak, żeby wyładować frustrację. Oczywiście plecak się przewrócił, a zawartość wypadła na podłogę.

I tyle z jej porządków.

Ale Lea o to nie dbała.

Wsunąwszy byle jak trampki na nogi, wybiegła z pokoju i ruszyła do wyjścia, nie zwracając uwagi na nic, co mijała. Miała jeden cel — wyjść na zewnątrz. I gdy była już bardzo, bardzo blisko, odezwał się głos rozsądku.

To znaczy głos Claire Le Bon.

— Nie możesz się oddalać.

Lea zatrzymała się i odwróciła. Rzymianka stała parę metrów od niej z typowym opanowaniem na twarzy i przyglądała jej się jak równaniu matematycznemu, które udało jej się rozwiązać dopiero w połowie.

Córka Iris odetchnęła.

— Ale muszę.

— Jutro szósty maja. — Ton Claire był rzeczowy i spokojny jak zwykle. — Jestem pewna, że im słabiej działa wymiar, tym większą łatwość sprawia starszym herosom wyczuwanie cię. A jeśli sama wpakujesz się w kłopoty, to nikomu nie pomoże.

Przez mgłę wściekłości Lea zarejestrowała, że jej przyjaciółka ma na sobie te same ubrania, w których chodziła cały dzień, a przy pasie wisi jej miecz. To nie był jej typowy strój do spania. Raczej. A więc... nie szykowała się jeszcze na noc.

— Ale...

— Ja pójdę — przerwała Claire. — Tylko się rozejrzę. Jestem tu od dwóch lat, więc nie będę zwracać niczyjej uwagi. Nie zrobię nic głupiego ani ryzykownego... w miarę możliwości.

❝Po nici Ariadny❞ | Dwoje wybranychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz