Rozdział 21

27 5 3
                                    

Arthur z narastającą wściekłością spoglądał na telefon, a konkretnie na wiadomość, którą właśnie dostał od ojca. Po prostu nie mógł w to uwierzyć. Z trudem powstrzymywał się przed rzuceniem swoim najnowszym iPhonem o najbliższą ścianę. Oczami wyobraźni widział jak ta cholerna wiadomość oraz ekran rozbijają się w drobny mak. To byłby piękny widok. Już nie raz w swoim życiu zepsuł telefon w ten sposób, chociaż tym razem chciał zniszczyć tą wiadomość. Wymazać jej istnienie. Ale wtedy nie mógłby ojcu wysłać wiadomości, żeby się pieprzył. Najlepiej z tą stewardessą, która podrywała jego ojca podczas lotu powrotnego z Ibizy.

Tak, to prawda. Arthur dopiero co przyjechał do Madison. To był jego pierwszy dzień, mimo że rok szkolny zaczął się dobre kilka tygodni temu. Dlaczego tak było? Bo sam przekonał ojca, że ogarnie szkołę, o ile pozwoli mu na dłuższe wakacje. Wcale nie chciał być w tej szkole. Jakoś do tej pory miał nauczanie indywidualne w domu i świetnie sobie radził. Jednak jego ojciec stwierdził, że to nie będzie dobrze wyglądało w jego CV, gdzie zamiast szkoły średniej będzie miał nauczanie indywidualne. I tak właśnie wylądował w Madison, chociaż wcale się o to nie prosił. Jako że sprawa i tak była przesądzona, jego ojciec nie rozumiał czegoś takiego jak odmowa, udało mu się wynegocjować wyjazd na Ibizę. Jedyna dobra rzecz wynikająca z tej sytuacji.

Swoją drogą, na Ibizie bawił się zajebiście. Dużo imprezował, spędzał czas w malowniczym miejscu... Nawet miał przelotną i bardzo udaną znajomość z pewną dziewczyną w jego wieku. Nie byli parą. Obydwoje byli tam tylko przejazdem, a spotkali się przypadkiem. Po prostu spędzali miło czas i sypiali ze sobą. Na samo wspomnienie Maeve mimowolnie się uśmiechał. Nie żywił do niej żadnych uczuć. Obydwoje traktowali to jako przygodę, dobrą zabawę i tyle. Cokolwiek ich łączyło, skończyło się wraz z wylotem. Niby mieli swoje numery, ale Arthur nie zamierzał do niej dzwonić. Maeve do niego pewnie też.

Wracając do wiadomości, brzmiała ona następująco:

Od tata: Powodzenia w nowej szkole synu :)

To było takie wkurwiające. Ojciec zmusił go do przyjazdu. Podjął decyzję za niego i pewnego dnia ze stoickim spokojem poinformował go o tym, że pojedzie do Madison. Nie zapytał, tylko poinformował o fakcie dokonanym. Arthur nie chciał tu być i słychać tych starych pryków, nauczycieli, którzy myśleli, że pozjadali wszystkie rozumy. Byli tacy nudni. Nie było w nich ani grama pasji czy zainteresowania. Mówili jak roboty, które miały wgrane pewne zagadnienia. Zachowywali się jakby ich jedynym hobby było dręczenie uczniów odpowiedziami ustnymi lub niezapowiedzianymi kartkówkami. Tylko wtedy pokazywali więcej emocji, chociaż zdecydowanie nie były one pozytywne.

Blondyn zdecydowanie wolał nauczanie indywidualne. Miał zajęcia ze świetną nauczycielką. Piękną, atrakcyjną studentką, która była od niego tylko kilka lat starsza. Praktycznie zawsze ubierała sukienki lub krótkie spódniczki, co bardzo w niej lubił. Wyśmienicie się dogadywali. Z nią nauka była przyjemna. Nawet raz próbował ją pocałować, ale szybko się odsunęła, tłumacząc, że jest jego nauczycielką. Potem szybko uciekła. Gdy wróciła na lekcje z nim następnego dnia, udawała, że nic między nimi nie zaszło. Szkoda, bo naprawdę mu się podobała. Czy to ważne, że była nieco od niego starsza? Nie, dla niego nie miało to żadnego znaczenia. Między innymi dlatego nie chciał przyjeżdżać do Madison, bo wiedział, że nigdy więcej nie zobaczy tej studentki. Nie mieli nawet szansy spróbować, bo dzieliło ich obecnie kilkaset kilometrów.

Jeszcze, co wyjątkowo go ubawiło, jego ojciec stwierdził, że powinien spędzać więcej czasu z rówieśnikami. Akurat w tej sytuacji tylko potwierdził jak mało znał własnego syna. Arthur spędzał czas ze znajomymi. Miał wielu znajomych. To że nie chodził do szkoły, nie oznaczało, że siedział zamknięty w ich apartamencie. Często chodził na imprezy. Kilka razy nawet sam je organizował za plecami ojca, który akurat był w delegacji. Wystarczało na następny dzień wynająć ekipę sprzątającą. Nic trudnego. Naprawdę o tym nie wiedział czy tylko udawał, bo tak mu akurat było wygodnie? Szczerze mówiąc, nie zdziwiłby się, gdyby chodziło o to drugie. Wygodnie wysłać syna do renomowanej szkoły z internatem i nie trudzić się czymś tak trywialnym jak rodzicielstwo, prawda?

DyrektorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz