Rozdział 33

23 5 3
                                    

Pamela tkwiła w tej chatce w środku lasu już drugi dzień. Wiedziała tyle samo co na początku, czyli nic. To nie uległo zmianie. Dyrektor nie odezwał się więcej od czasu swojego osobliwego "przywitania". Rudowłosa nie mogła uwierzyć, że można mówić w tak beztroski sposób o morderstwach. Brakowało czterech osób i te osoby miały się już nie pojawić. Jeszcze przez jakiś czas, mimo jakże pokrzepiającej mowy Dyrektora, łudziła się, że ktoś jeszcze może się zjawić... Tak się nie stało.

Te myśli doprowadzały Pamelę do naprawdę trudnego tematu, problemu, który towarzyszył jej od kilku lat. Nigdy nikomu się z tego nie zwierzała. Nie w całości, chociaż rodzice domyślali się powodu jej kiepskiego humoru. Jej zaginiony brat. Czym zaginięcie różniło się dla niej od śmierci? Niczym. Na początku łudziła się, że Luke wróci, ale z czasem powoli i boleśnie uświadamiała sobie, że tak się nie stanie. Oswajała się z myślą, że nie żyje, o ile w ogóle można się z czymś takim oswoić. Nigdy nie potrafiła tego pojąć... Dalej nie umiała. Dlaczego zniknął? Dlaczego ktoś miałby go zabijać? To był wypadek czy celowe działanie? Czy jeśli istnieje jakiś bóg, to dlaczego na to pozwala? To chyba oczywiste, że nigdy nie była szczególnie religijna. Zwłaszcza po tym zdarzeniu. Jej droga rozminęła się z religią już w dzieciństwie, a później tylko się oddalała. Bardziej i bardziej... Gdyby miała podać jakąś konkretną odległość, byłyby to lata świetlne, pieprzony kosmos, cała galaktyka.

Więc wcale nie opłakiwała zaginięcia... Tak naprawdę przeżywała żałobę. Wiedziała, że gdyby żył, nigdy by jej nie zostawił bez słowa. Różnie układały się pomiędzy nimi relacje, jak to bywa z rodzeństwem, ale wiedziała, że by jej tego nie zrobił. Rodzicom również, nawet gdyby byłby na nich wściekły. Już prędzej Luke powiedziałby im prosto w twarz, że nie chce ich więcej widzieć niż zniknął bez słowa. To nie było w jego stylu. Zresztą musiałby mieć do tego naprawdę dobry powód, a takowego nie posiadał.

Dla Asher dzieciństwo skończyło się w tamtym momencie, kiedy dowiedziała się o zaginięciu. Jej spokojny świat runął, zawaliły się fundamenty i wszystko się zmieniło. Nieodwracalnie. W tamtej chwili czuła jakby jej życie rozszczepiło się na dwa etapy. Kiedy Luke był z nimi i kiedy zniknął. Pierwszy był zwyczajny, czasami nudny, ale w gruncie rzeczy szczęśliwy. Drugi był z kolei pasmem porażek, niepowodzeń, mnóstwem wylanych łez i tych nieskończenie wielu sytuacji, gdy ukrywała swoje złe samopoczucie. Nie chciała martwić innych. Co by jej to dało? Litość ze strony najbliższych? Nie chciała tego. Nie chciała nawet słyszeć o potencjalnej możliwości pójścia do psychiatry czy psychologa. Nigdy nie miała myśli samobójczych, aż tak źle z nią nie było. I tego się trzymała.

Z dnia na dzień jej życie wywróciło się do góry nogami, tracąc wszelkie kolory. Rudowłosa momentami czuła się jak zombie. Niby robiła to co zwykle, ale nic już nie sprawiało jej takiej radości jak kiedyś. Nic już nie było takie samo jak kiedyś. Dom już nie był schronieniem, jej ulubionym miejscem. Stał się miejscem, gdzie usłyszała tę okropną wieść, gdzie przepłakała tyle nocy, że nie potrafiłaby tego zliczyć... Miejscem gdzie TO się wydarzyło i gdzie spędziła pierwsze tygodnie, a nawet miesiące. Krótko mówiąc, gdzie spędziła najgorsze chwile swojego życia.

Czas tuż po chwili, gdy uświadomiła sobie bolesną prawdę o śmierci brata... Nie miała pojęcia jak go określić. Z jednej strony był cholernie długi. Dni ciągnęły się niemiłosiernie, noce również, bo miała problemy ze snem. Swoją drogą z towarzyszyły jej aż do dnia dzisiejszego. Były jak ten znienawidzony kolega z osiedla, którego cały czas widujesz, choć nie masz na to najmniejszej ochoty. Z drugiej strony ten czas zlał się w jeden okropny okres, podczas którego nie wszystko do niej docierało. Czuła jakby jej duch znajdował się poza ciałem i patrzył na to wszystko z boku. Towarzyszyło jej dojmujące uczucie straty, nic więcej. Nie przejmowała się bodźcami fizycznymi. Potrafiła otworzyć okno i o tym zapomnieć. Mimo że było cholernie zimno, dosłownie kostniała... Nie czuła tego. Jedzenie niemal straciło dla niej smak. Jadła, bo musiała. Nie czerpała z tego radości.  Potrawy, które kiedyś uwielbiała, smakowały tak samo, ale jednocześnie inaczej. Nie miały dla niej żadnego znaczenia. To nie one zmieniły smak, ona zmieniła sposób postrzegania rzeczywistości.

DyrektorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz