Rozdział 37

20 5 0
                                    

Rudowłosa wróciła do salonu. Ciągle drżały jej ręce i tym razem to nie był wynik spaceru po dachu. Nie, tym razem to było zupełnie coś innego. Świadomość, że tylko jedna osoba wyjdzie żywa z tego domku letniskowego... Czy miała w ogóle szansę być tym "szczęśliwcem"? A może jej starania były z góry skazane na porażkę? No i czy nazywanie "szczęśliwcem" jedynej ocalałej z tej gry osoby było właściwe? Może i ta osoba by przeżyła, ale co to za życie, jeśli niejako z jej powodu miałoby zginąć osiem innych osób? Czy po czymś takim można normalnie żyć?

- I jak? Warto było wychodzić na ten dach?- zapytała Quinn, po czym szybko się poprawiła, uznając że nie sformułowała tego pytania odpowiednio i mogłoby być źle zrozumiane.- To znaczy... Szanuję cię, że w ogóle się na coś takiego zdecydowałaś. To było szalone, ale dałaś radę.

- Tak- mruknęła Pamela, bo miała wrażenie, że jej gardło było całkowicie zaciśnięte. Jakby powietrze ledwo docierało do jej płuc. Powinna im powiedzieć, a jednak te słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Widziała te lekkie uśmiechy, ulgę wypisaną na ich twarzach i nadzieję błyszczącą w ich oczach. Myśleli, że stąd wyjdą i wrócą do normalnego życia. Jak miała im powiedzieć prawdę i zrównać z ziemią wszelkie wyobrażenia przyszłości? Przecież oni chodzili do Madison High, byli za młodzi na śmierć! Ciągle słyszeli tylko, że życie jest przed nimi, że zacznie się po egzaminie dojrzałości... Niestety większość z nich nawet nie dotrwa do tego momentu.

- Pamelo? Coś nie tak? Dowiedziałaś się co z twoim bratem?- dopytywała Quinn, nie uzyskawszy odpowiedzi na poprzednie pytanie.

- Wybacz, ale powiedziałem im to co mi przekazałaś, gdy poszłaś na strych...- zaczął się nieporadnie tłumaczyć Joe.- Uznałem, że powinni wiedzieć, dlaczego tak bardzo ryzykujesz. Przepraszam, że podjąłem tę decyzję za ciebie...

- Nic się nie stało- przerwała mu Asher. Miała gdzieś czy powiedział im o Luke'u. W tej chwili jej myśli krążyły wokół innego tematu... Może jednak dobrze, że już wiedzieli. Przynajmniej nie musiała im tłumaczyć całej historii.- Miałam rację. Luke... On tutaj był. Brał udział w jednej z wcześniejszych gier. Dobrze słyszeliście, było więcej gier. On... Zginął podczas ostatniego wyzwania. Dyrektor nie chciał mi powiedzieć jak ono wyglądało. Podobno czeka nas identyczne wyzwanie.

- Przykro nam- odezwała się Lindsay, a większość wyraziła swoje poparcie. W tym miejscu jakoś zaskakująco łatwo przychodziło im mówienie w liczbie mnogiej "my" czy "nam". Byli zaskakująco zgodni. A może chodziło jedynie o nasilone zjawisko psychologii tłumu, kiedy to jedna osoba podąża za tłumem, zamiast wyskakiwać ze swoim zdaniem? Może niewielka przestrzeń i towarzystwo, na które byli skazani, nasiliły ten efekt?

- Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała, możesz na nas liczyć.

Pamela podziękowała, chociaż nikt nie mógł jej z tym pomóc. Nikt nie mógł magicznie przywrócić do życia jej brata albo przynajmniej ich stąd wyciągnąć.

- Ciekawe jak wiele osób było tutaj przed nami- wtrącił się Zack, poruszając nieprzyjemny temat. Kości w piwnicy. Pewnie chciał zadać zupełnie inne pytanie, ale nie odważył się go sformułować na forum. Ile osób tutaj umarło albo ilu udało się wyjść? Rudowłosą nagle tknęła myśl. Czy za każdym razem wychodził jedynie zwycięzca? Przeszedł ją dreszcz.

- Może konynuujmy grę? Mamy jeszcze jedną rundę do ukończenia wyzwania, prawda?

Zmiana tematu okazała się w pewnym stopniu wybawieniem. Rudowłosa ciągle miała ściśnięte gardło i wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała przekazać okropne wieści. Postanowiła z tym poczekać. Może przekaże im to jak skończą grę w prawda czy wyzwanie?

DyrektorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz