część 23

2.1K 62 6
                                    


Od trzech , a może nawet od kilku godzin błąkam się po ciemnych już ulicach, które oświetlają liczne latarnie.

Musiałam się przejść. Pobyć chwilę sama. Sama ze sobą, bez osób towarzyszących.
Musiałam to wszystko przeanalizować. Tyle rzeczy zmieniło się przez ostatni czas.

Chyba czas wracać...- pomyślałam.

Nie miałam przy sobie telefonu, więc nie wiem która godzina jest aktualnie.

Wiem tyle, że mam przejebane.

Podobnie jak William, na co uśmiechnęłam się w duchu.

Nagle usłyszałam dźwięk sapania?
Głosy docierały do mnie bardzo niewyraźnie, więc trudno było mi określić.

Oczywiście moja ciekawość sięgnęła w górze i po cichu zaczęłam zbliżać się do krzaków.

A co jeśli ktoś potrzebuje pomocy?

Nie pozwolę mu na pastwe losu zginąć jeszcze w takich okolicznościach.

Moim oczom okazał się starszy mężczyzna leżący na ziemi.
Sam. Czyli sprawcy musieli już uciec.

Wolnym krokiem ruszyłam w stronę starszego pana.

-Halo? Nic panu nie jest?- zapytałam niepewnie podchodząc bliżej.

Nie powiem, w chuj się bałam.

-W-wszystko w porządku.- wyszeptał po czym zasyczał z bólu, łapiąc się za prawy bok, na którym w tym miejscu na koszulce widniały ślady krwi. Z twarzy leciała mu również krew, a pod okiem robiła mu się wielka śliwa.

Cholera. Nie wygląda to za dobrze.

Muszę wezwać pomoc, ale jak skoro nie mam czym?

Krzyczeć nie mogę, bo co jeśli sprawcy usłyszą i wrócą się dokańczając to co zaczęli?

-Nie powinnaś się tu błąkać o tej porze. Uciekaj.- wysyczał.

-Nie. Nie zostawię tutaj pana samego. Krwawi pan, potrzebuje pan pomocy medycznej.- wyjaśniłam po czym ściągnęłam z siebie bluzę uciskając ją na ranie.

-Wracaj do domu.

-Ma pan przy sobie telefon?- zignorowałam jego wcześniejszą wypowiedź, poprawiając niesforne pasemka które plątały mi się po twarzy.

-lewa kieszeń.- poinformował, zaciskając mocno zęby.

-Wezwe pomoc. Musi być pan dzielny.- powiedziałam a moje oczy się zaszkliły. Jaki biedny człowiek.

-Co tu się w ogóle wydarzyło? - zapytałam wybierając numer na 112.

-Wracałem ze sklepu do domu, dwóch napakowanych kolesi mnie napadło. Nie mam pojęcia dlaczego.- skwitował pokazując głową na siatkę z zakupami.

------------------------------------

Chwilę później czekaliśmy na karetkę, która była już w drodze.

-Jak ci na imię? - spytał zaciskając oczy.

-Mia.- uśmiechnęłam się pocieszająco.- a pan?

-Oscar. Mia naprawdę nie wiem jak ci się odwdzięcze za to wszystko. Jestem ci tak wdzięczny. Naraziłaś sie na niebezpieczeństwo.

-Nie ma pan za co dziękować. Naprawdę, nie mogłam przejść tak po prostu. Obojętnie.- uśmiechnęłam się ciepło.- Co z zakupami? Zanieść panu do domu? Wiem, że głupio, że w takim momencie pytam o zakupy, ale wątpię żeby pan w takim stanie jeszcze dziś opuścił szpital.

-Nie pan tylko Oscar.- Upomniał się.- mieszkam dwie alejki dalej stąd w bloku. Kojarzysz niewielki blok koło parku?-Spytał, na co przytaknęłam.- mieszkanie numer 6. Byłbym ci naprawdę bardzo wdzięczny gdybyś poinformowała moją żonę o całym wydarzeniu, dobrze?

-Nie ma sprawy.- odpowiedziałam.

------------------------------------

Obecnie siedziałam w przytulnym mieszkaniu Oscara. Oscar ma pięćdziesiąt dwa lata. Ma on dwójkę pięknych, grzecznych i naprawdę uroczych dzieci, Naomi i Harrego.

Jego żona obecnie składała zeznania a ja bawiłam się z dziećmi pluszakami.

-Mia, kochanie jestem ci naprawdę bardzo, ale to naprawdę bardzo wdzięczna.- uśmiechnęła się ciepło kobieta.- nie wiem jak ci mam za to dziękować. Gdyby nie ty to...- załamał jej się głos a ja popatrzyłam na nią z wyraźnym smutkiem w oczach.- po prostu dziękuję.- przytuliła mnie po czym podałam jej numer telefonu i wyszłam z mieszkania.

Jest prawie dwudziesta czwarta. Cholera.

Już będę martwa. Jak nic.

__________________________________

Miło mi, że ktoś czyta jeszcze tą książkę!

Kocham was! Buziaki<3



Prywatna Ochrona. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz