XLVII

62 6 0
                                    

Po lekcji zostałem w sali po tym, jak wszyscy już z niej wyszli.

- Jak się czujesz?

- Jest okej, spodziewaliśmy się tego - powiedział, ale niezbyt przekonująco. - Nie wniosą żadnego oskarżenia, ale będą gadać z Twoim ojcem.

- I tak wszystko wie. Jeszcze Im pewnie wygarnie, że Cię zwolnili i czepiają się mnie.

- Nie musi.

- I tak to zrobi. To jest Tony Stark. Jego nie zmienisz.

Marcus uśmiechnął się niemrawo.

- Dziwnie będzie zostawić to miejsce. I skąd ja wytrzasnę nową pracę? Studiowałem jebaną matematykę, z tym gówno mogę robić. Zawsze chciałem być nauczycielem, a teraz chuj z tego, bo jestem idiotą.

- Przepraszam...

- Co? Nie. Peter. Kocham Cię, jasne? To jest ważniejsze. Po prostu... Nie mogę żyć na hajsie Twojego ojca. I tak już u Was za długo siedzę. Xavier zamknął klub, więc to odpada. W dodatku teraz jest jeszcze mama...

- Nie wyjebiemy Was przecież.

- Ty może i nie. Ale Twój ojciec w pewnym momencie pewnie będzie miał dość obcych pod dachem. A Pepper? Pewnie wolałaby mieć więcej prywatności. Mieszkanie mam, czynsz na ten miesiąc mam opłacony. Tylko potrzebuję pracy. Bo potem już może być problem. W sensie mam odłożone pieniądze, ale to jest na takiej zasadzie, że jak opłacę rachunki i normalnie będę kupował jedzenie, to może być potem gorzej. Muszę zacząć szukać pracy.

- Masz zwolnienie za porozumieniem stron?

- No.

- To w sumie możesz dalej uczyć.

- No niby tak...

- To czemu masz taką minę? Możesz dalej pracować jako nauczyciel, a skoro lubisz tę pracę, to wystarczy, że gdzieś się zgłosisz. Na pewno szukają jakiegoś nauczyciela matematyki. Warto spróbować.

- Ale to już nie będzie to samo. Nie będę uczył Ciebie i możemy się nie zgrać w godzinach, przez co spędzać mniej czasu razem...

- Marcus... Bo ja już nie wiem, czego Ty chcesz.

Nie odpowiedział. Zamiast tego odpalił silnik i pojechaliśmy do domu. Próbowałem Go zagadać, ale mnie zbywał. Gdy dojechaliśmy na miejsce, od razu wszedł do środka. Podszedłem za Nim, ale po drodze zatrzymał mnie tato.

- Coś się stało?

- Zwolnili Go.

- Czemu?

- Bo cała szkoła wie, że jesteśmy razem. I to, że byliśmy, zanim miałem szesnaście lat. Więc dyrektor Go wziął i od przyszłego tygodnia już u nas nie pracuje. Niby może dalej uczyć, ale stwierdził, że „to już nie będzie to samo", a potem zaczął mnie zbywać. Nie wiem, co zrobić. Idę do siebie.

Odszedłem i ku mojemu zaskoczeniu mój pokój był pusty. Odłożyłem plecak i przyuważyłem na łóżku kartkę.

„Nie martw się, wrócę. Przepraszam i do później.
Marcus"

Westchnąłem i położyłem się w poprzek łóżka. Wziąłem do ręki telefon i spojrzałem na ilość powiadomień na grupie klasowej. Z początku byłem pewny, że to znowu jakaś gównoburza o nic, ale byłem parę razy oznaczany. Zerwałem się i uśmiechnąłem szeroko, gdy zobaczyłem treść.

- Friday - zwróciłem się do AI, wpisując algorytm w Jej panel sterowania, - namierz telefon Marcusa w tej chwili i prześlij mi lokalizację.

Zbiegłem po schodach, wcześniej omal nie potrącając taty.

- Co się znowu stało?

- Bo...

Czy jest w sumie sens mówić, o tym od razu Marcusowi? Może lepiej z tym poczekać? Przecież dowiedziałby się, gdyby to wyszło.

- Muszę znaleźć Marcusa. Nie chcę, żeby był sam, nawet jeśli nie życzy sobie mojego towarzystwa.

- Namierzyć Jego telefon?

- Już to zrobiłem - tato ściągnął brwi, po czym podniósł jedną z nich do góry.

- Okej, jestem pod wrażeniem.

- Muszę iść.

Przez moment rzeczywiście szedłem, ale potem przyspieszyłem do biegu, cały czas monitorując lokalizację Marcusa. Wpadałem na ludzi, ale przepraszałem. Gówno to dawało, bo i tak byli wkurwieni, ale mogłem biec dalej z czystym sumieniem.

Aż w końcu dotarłem do miejsca, gdzie podobno był Marcus. Znalezienie Go wśród tylu ludzi było cholernie trudne. Patrzyłem do każdego sklepu, wchodziłem w każdy zaułek, ale nigdzie Go nie było. A czerwona kropka na moim telefonie nie zmieniała położenia. Tu dotarłem do momentu, w którym zaczepiałem przechodniów wypytując o to, czy Go czasem nie widzieli. Ale to też nic mi nie dało. W którymś momencie przestałem biegać. Szedłem spokojniejszym krokiem, nadal zaglądając w każde uliczki i zaułki. Aż w końcu kogoś zauważyłem i postanowiłem podejść.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale szukam kogoś i moglibyście zerknąć, czy czasem Go nie widzieliście?

Przede mną stało dwóch facetów. Jeden z obitą twarzą, drugi był raczej tym, co spowodował to, jak wyglądała twarz tego pierwszego.

- Wypierdalaj - odwarknął ten dalej ściany.

- Chyba nie powinienem, co? Odsuń się od Niego.

- Chyba jednak powinieneś, chyba że chcesz być następny - puścił chłopaka i zaczął podchodzić w moją stronę. Zamachnął się, ale złapałem Go za nadgarstek i wykręciłem na plecy, przypierając Go twarzą do ściany.

- W porządku - spytałem?

- No wiesz, trochę boli.

- Nie pytam się Ciebie. Ciebie ma boleć.

- Tak... Jest w porządku, dziękuję.

- Dzwonisz na policję?

Ostatecznie zadzwonił. Siedziałem z Nimi, aż policja przyjechała i zgarnęła oprawcę. Potem nie wiedząc co zrobić, zwyczajnie wszedłem na dach budynku obok z nadzieją, że Marcus włączy telefon i w końcu się do Niego dodzwonię.

Mówili mi Ozzy | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz