XII

159 11 2
                                    

Odwróciłem się w Jego stronę.

- W porządku.

- Możesz bardziej szczegółowo? Masz uśmiech na pół twarzy. I nie powiedziałem tego, żebyś przestał się uśmiechać. To jak?

- Dobrze?

- Nadal twierdzisz, że nie udajesz, że Ją lubisz?

- Tato...

- No co?

- Lubię Ją. Ale nic między nami nie ma.

- Mówiąc lubisz, miałem na myśli, że jesteś zauroczony, albo zakochany, czy jakkolwiek Wy to teraz nazywacie.

- Nie jestem...

- Zanim zaprzeczysz. Sorry, ale to widać.

- Widzisz niestworzone rzeczy.

- No nie wiem, czy takie niestworzone.

- Idę do siebie - jak powiedziałem, tak też zrobiłem.

Wszedłem do pokoju, nakazałem Friday zamknąć drzwi i oparłem się o ścianę. Ale po chwili schyliłem się do plecaka. Wyciągnąłem z niego woreczek, a końcówkę jego zawartości wysypałem na telefon. Nic nowego. Tylko będę musiał iść do Xaviera.

Wciągnąłem wszystko i chwilę później się rozluźniłem. A potem nie wiem.

Po jakimś czasie dotarło do mnie pukanie do drzwi.

- Peter - usłyszałem zza mgły głos Mii? - Mama prosiła, żeby zawołać Cię na kolację, bo coś Friday szwankuje.

- Nie jestem głodny - powiedziałem.

- Chyba nie przyjmie takiej odpowiedzi.

- Trudno.

- Będzie mi przykro, jak z nami nie zjesz - teraz Jej się wzięło na szantaż emocjonalny, serio?

- Mia, proszę idź - powiedziałem, gdy dotarłem w końcu do zamkniętych drzwi. - Naprawdę nie mam ochoty jeść.

- A nie usiądziesz z nami?

- Mia, idź jeść - uniosłem głos.

Usłyszałem już tylko, jak odbiega z płaczem. Po czym mocno jebłem głową o drzwi. Nie wiem, co mi to dało. Jestem zjebany. Wszystkich dookoła ranię. Robię kłótnie z niczego. Pewnie już od paru godzin nie odpisuję dobrym znajomym. Naprawdę dobrym. Takim, którzy nie mają mnie tylko za zjebanego ćpuna, którym jestem.

Wszedłem do łazienki. Zrobiłem, co miałem zrobić i spojrzałem w lustro. Poleciało mi parę łez. Nie potrafię zrozumieć, po co ja się doprowadziłem dzisiaj do takiego stanu. Było dobrze, serio dobrze. Nawet lepiej. Było cudnie. Od dawna nie czułem się tak dobrze, ale oczywiście musiałem się kurwa naćpać. Uderzyłem z całej siły pięścią w lustro. Kilkukrotnie. Nie czułem bólu. Widziałem tylko krew i kawałki szkła - te rozsypane wokół mnie i te wbite w moją skórę.

Stałem i wpatrywałem się w rozbryźniętą wokół krew. Ale głównie w tą, pod którą nie było widać już mojej dłoni. Co ja robię? To nie ma jebanego sensu.

Nie zarejestrowałem nawet, kiedy do pokoju wbiegł tato. Nie patrzyłem na Niego. Nie mogłem. Nie zniósłbym Jego wzroku. Zamiast tego wciąż wpatrywałem się w moją zakrwawioną dłoń.

- Pete? Słyszysz mnie? Co się stało? Dlaczego to zrobiłeś?

- Mia - zacząłem, ale głos ugrzązł mi w gardle... - Ona... Ja nie chciałem... Ja nie chcę, tato.

- O czym Ty mówisz?

- Nakrzyczałem na Nią... Bez powodu... Ja nie chciałem. Ja... Miałem dobry dzień. Ale wszystko zjebałem.

- Co zjebałeś? Pokłóciłeś się z MJ?

- Nie, nawet z Nią jeszcze nie gadałem. Ale Mia...

- Nic Jej nie jest. Pogadasz z Nią i będzie dobrze - zapewnił i przytulił mnie. - Pójdziemy ogarnąć Twoją rękę, dobra? Wstaniesz?

- To tylko ręka... Dosłownie jej fragment. Mogę wstać.

Poszedłem razem z tatą do MedBaya. Dołączyła do nas Pepper, która ogarnęła mi tą rękę w chyba najbardziej profesjonalny sposób, w jaki kiedykolwiek miałem coś robione.

- Skończyłam. Powiesz, co się stało?

Mimowolnie podkurczyłem nogi do brody i przestałem przyglądać się temu, co robiła Pepper.

- Mogę wyjść, pogadacie sobie - stwierdziła Pepper. Nikt nic nie powiedział, więc wstała. Złapałem Ją za nadgarstek i natychmiast puściłem.

- Nie idź. Gdzie jest Mia? Muszę iść do Mii.

- Pete...

- Przepraszam. To... To się nie powinno wydarzyć. Idę posprzątać to lustro z podłogi - zacząłem wstawać.

- Siedź - rzucił tato. - Już jest ogarnięte. To nie powinno się wydarzyć, ale wydarzyło. Pytanie: dlaczego? Nikt bez powodu nie wali gołą ręką w lustro, rozbijając je przy tym.

- Tato, nie...

- Co „nie"? Martwię się o Ciebie. Z każdym dniem coraz bardziej. Nie wiem co robić, jak mam Ci pomóc, jakie są przyczyny tego wszystkiego? Przyczyną jestem ja. To, że nigdy mnie przy Tobie nie było i Cię nie znam. Jestem beznadziejnym ojcem...

- Nie mów tak...

- Nawet nie wiem, co się z Tobą dzieje - stwierdził.

- Ja też. Ale to nie Twoja wina.

- Mam wrażenie, że Ty wiesz, po prostu nie chcesz powiedzieć.

- Gdzie jest Mia - zwróciłem się do Pepper? - Nie chcecie mi powiedzieć...

- Jest w ogrodzie - odpowiedziała. - Ale zaczekaj. Wiem, że musisz do Niej iść, ale wstrzymaj się jeszcze chwilę.

- Potrzebuję wiedzieć, co się z Tobą dzieje. Inaczej Ci nie pomożemy.

- Nic się nie dzieje.

- Nikt normalny nie rozpierdala lustra bez powodu - rzucił tato.

- Może nie jestem normalny. Friday, gdzie jest Mia?

- Zostało mi zabronione, mówić Ci, o tym - odpowiedziała AI.

- Serio?

Wyszedłem z MedBaya i udałem się do swojego pokoju. Wszedłem do toalety i stwierdziłem, że rzeczywiście zostałem bez lustra. Na pewno życia mi to nie ułatwi.

Sięgnąłem po telefon, ale ręka mnie zakuła, więc wypuściłem go na podłogę. No tak, w sumie logiczne, skoro mam ją porozcinaną fragmentami lustra. Podniosłem go drugą ręką.

Spojrzałem na powiadomienia i wszedłem w wiadomości od MJ.

MJ: „Dzięki za dzisiaj"

I tą drugą wysłaną już później z zapytaniem czy wszystko w porządku.

Ja: „Przepraszam, że nie odpisywałem. Wszystko w porządku. Dziękuję, że zgodziłaś się w ogóle ze mną pojechać"

Mówili mi Ozzy | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz