Usiadłem na krawędzi i westchnąłem. Zadzwoniłem jeszcze raz, ale Marcus nadal miał wyłączony telefon i włączyła się poczta. Poczułem, jak pod moimi powiekami zbierają się łzy.
- Marcus, kiedy to odsłuchasz proszę napisz, albo zadzwoń, bo się cholernie martwię. Wiem, że napisałeś, że wrócisz, ale proszę... Po prostu daj znać, że nic Ci nie jest.
Rozłączyłem się i już nie powstrzymałem łez. Przechyliłem głowę do przodu i starałem się jakoś ogarnąć, ale było jeszcze gorzej.
Momentalnie zaczęło brakować mi powietrza. Czułem, że się duszę. Zrobiło mi się cholernie gorąco, dlatego ściągnąłem kurtkę i gdzieś ją rzuciłem. Nie pomogło mi to. Poczułem bolesne ukłucie w klatce piersiowej i z trudem nakazałem Friday zadzwonić do taty.
Ale nie odebrał.
Kurwa...
Dziesięć...
Dziewięć...
Osiem...
Siedem...
Sześć...
To nic nie daje. W tym momencie zrobiło mi się jeszcze bardziej duszno, a w klatce piersiowej zakłuło mnie jeszcze mocniej. Z moich oczu leciały łzy.
Nie dam jebanej rady. Nie mogę umrzeć. Nie teraz. Nie kurwa, przecież nie pogodziłem się z Marcusem. Nie chcę umierać. Nie w taki sposób. Nie teraz.
Nagle zza mgły dotarł do mnie dźwięk dzwonka telefonu. Chciałem odebrać, ale nie dałem rady. Dzwonił cały czas. Bez przerwy. A ja coraz ciężej oddychałem.
Po chwili dotarł do mnie czyjś głos. Strasznie cichy. Byłbym niemal przekonany, że to głos Marcusa, ale pewnie to i tak tylko mój wymysł. Zacząłem ściągać bluzę, ale tym razem rzeczywiście poczułem na sobie czyjś dotyk, uniemożliwiający mi zrobienie tego.
Dzwonek nagle ucichł.
- Peter? Oddychaj, proszę. Tak jak ja. Wdech i wydech. Tak, świetnie. Wdech. Wydech. To tylko atak paniki. Wszystko jest w porządku. Jesteś bezpieczny. Jestem tutaj. Weź wdech. I teraz wydech.
Teraz już zobaczyłem Marcusa. Był zmartwiony. Coś jeszcze mówił, ale nie słuchałem.
- Dziękuję - powiedziałem cicho...
- Martwiłem się o Ciebie.
- Ja o Ciebie też. Nie odpowiadałeś i...
- Spokojnie. Nic się nie dzieje. Jestem przed Tobą.
Po raz kolejny usłyszałem dzwonek mojego telefonu.
- Dzwoni Twój tato - stwierdził Marcus. - Chcesz odebrać?
- Daj na głośnik, proszę.
- Peter, dlaczego nie odbierasz jebanego telefonu? Wiem, że szukasz Marcusa, ale jest późno i nie chciałbym, żeby coś Ci się stało, ale mógłbyś dawać jebane oznaki życia...
- Pete, pamiętaj o oddechu. Spójrz na mnie. Wszystko w porządku.
Zacząłem wbijać paznokcie w swoje przedramię, ale Marcus złapał mnie za dłoń i uśmiechnął się.
- Wiesz, co się stało?
- Miałem atak paniki. Jest w porządku.
- Kurwa. Daleko jesteście? Podjadę po Was.
- Nie trzeba, damy radę. Prawda, Peter - pokiwałem głową? - A powiesz to, żeby Twój tato miał potwierdzenie, że wszystko gra?
- Tato, za niedługo będziemy. Rozłączysz - drugie zdanie skierowałem do Marcusa?
Siedziałem jeszcze przez moment, ale po chwili zacząłem wstawać.
- Dam radę, Marcus - powiedziałem, gdy złapał mnie za ramię z zamiarem pomocy. - To nie był pierwszy raz. Dziękuję Ci bardzo, ale nie rób tak więcej. Idziemy do domu?
- Tak, jasne - brzmiał, jakby się speszył. Mogłem to powiedzieć innym tonem.
Wyciągnąłem do Niego dłoń i uśmiechnąłem się lekko. Gdy za nią złapał przyciągnąłem Go ku sobie i pocałowałem w czoło.
- Widziałem, jak uratowałeś tego faceta. Możesz się poczuć bohaterem.
- Nie mogę. Jestem beznadziejny w tym całym bohaterstwie.
- Być może uratowałeś Mu życie. Gdyby nie Twoja interwencja, nie wiadomo, co mogłoby się stać.
- Gdyby nie Twoja interwencja prawdopodobnie bym się udusił. Taki ze mnie bohater.
- Każdy czasami potrzebuje pomocy.
- Trzeba tylko umieć ją przyjąć - odparłem. W sumie to pasowało do nas obydwóch. Uśmiechnąłem się i z zadowoleniem stwierdziłem, że nie straciłem mojego chłopaka.
CZYTASZ
Mówili mi Ozzy | złσ∂zιєנкα мαяzєń
FanfictionPeter Stark, syn samego Anthonego Starka, to nastolatek, którego życie nadszarpnęło. W czasie zmiany, jaką jest pierwsze pójście do szkoły, dowiaduje się, że Jego ojciec poznał kobietę z dzieckiem, która zamierza się do Nich wprowadzić. Ale nowe oto...