XVIII

146 11 6
                                    

Następnego dnia wstałem o godzinie trzeciej. Musiałem się ogarnąć i dojść do klubu, do którego co prawda miałem niedaleko, ale stres przejął już lekko nade mną kontrolę.

Tak samo jak i wczoraj ubrałem się całkowicie na czarno. Tak już miało zostać. Podjechałem pod klub i niewiele myśląc podszedłem do drzwi i pociągnąłem za klamkę. Było zamknięte. Mój chwilowy przypływ odwagi odszedł w jednej chwili.

Cofnąłem się i przeskoczyłem przez ogrodzenie, które jest stawiane tylko, gdy klub jest zamknięty. I zacząłem iść przed siebie. Tylko szkoda, że nagle usłyszałem, jak ktoś odbezpiecza broń.

- Nie odwracaj się, powiedz, kim jesteś i co tu robisz - powiedział powoli męski głos.

- Lubię patrzeć na rozmówcę. Na ogół to niegrzeczne, żeby stać do kogoś tyłem, jak się do Niego mówi.

- Zaraz Ci odstrzelę ten piękny tył i już nie będziesz - dobra, idzie mi świetnie jak na razie.

- Serio wolałbym się odwrócić. Czuję się niekomfortowo.

- Zaraz się poczujesz niekomfortowo - podniósł głos. - Mów, kim kurwa jesteś i na chuj tu włazisz.

Odwróciłem się. Gościu wycelował w moją nogę, ale na moje szczęście chybił. Nieistotne czy celowo, czy nie. Podszedł do mnie i przyłożył mi lufę do skroni. Nie zmieniałem wyrazu twarzy.

- Przepuść mnie - powiedziałem, patrząc Mu w oczy.

- Co, kurwa? Nie ma takiej opcji. Nadal nie wiem, kim jesteś i co tu robisz.

- Przyszedłem do Xaviera.

- Xavier nie zaprasza tu ćpunów.

- A kogo? Myślałem, że się zajmuje dragami. A nawet, jeśli ktoś zaczyna od dilowania to sorry, ale skończy się na tym, że sam tego spróbuje i prędzej, czy później się uzależni. Taka kolej rzeczy.

Mężczyzna nagle złapał mnie za gardło i przyszpilił do ściany, trzymając mi lufę przy skroni.

- Myślisz, że dasz mi radę?

- Właściwie to tak - powiedziałem i odbezpieczyłem broń, którą chwilę później przyłożyłem Mu do brzucha. Spojrzał w dół, więc złapałem za rękę, którą trzymał przy mojej głowie i wykręciłem ją tak, żeby wylądował przodem do ściany.

- Peter, zostaw Go już - usłyszałem za sobą głos Xaviera. - Nie chcemy ofiar z osób, które mają chronić ten budynek przed intruzami, którzy są lepiej przygotowani od Niego. Moi drodzy, to jest właśnie ten słynny Peter Parker. Muszę Ci powiedzieć, że rzeczywiście umiesz „w miarę walczyć".

Odsunąłem się od mężczyzny i skrzyżowałem ręce na piersi. Z Xavierem było jeszcze dwóch gości.

- To nie walka, tylko wykorzystanie momentu na zmianę pałeczki - rzuciłem.

- Może wejdziemy do środka? Jest ciemno i zimno, a Ty do tego jesteś ubrany na czarno. Jak mamy rozmawiać, kiedy Cię nie widzę - spytał z uśmiechem, po czym wszyscy ruszyli do środka, a ja za Nimi?

Weszliśmy do typowego salonu, który różnił się tylko tym, że wszędzie walały się narkotyki. Nie brałem już od jakiegoś czasu. Wiedziałem już, że następnego dnia jednak będę musiał iść po towar.

- Bullet, skąd pewność, że można Mu zaufać - spytał Xaviera cicho jeden gościu?

- Zluzuj, znam Go cztery lata - odpowiedział o wiele głośniej. - Dobra, wszyscy wiedzą, co mają robić, zaraz ktoś zapozna ze wszystkim Petera, ale najpierw przedstawię Ci ekipę.

Spojrzałem po wszystkich, słuchałem Ich ksywek (którą później także mieli mi nadać) i z każdym z osobna się witałem, oczywiście bez większego uśmiechu. Wszyscy wyglądali na ludzi max dwadzieścia pięć lat. Łącznie ze mną było tu siedem osób, z czego jedna dziewczyna. Xavier poprosił jakiegoś gościa, żeby mnie oprowadził i wszystko wytłumaczył. Potem miałem wszystko sobie poćwiczyć i każdy miał spieprzać na chatę.

Nie miałem pojęcia, jak miałbym znaleźć tego zaginionego chłopaka.

- Jestem Montana - powiedział chłopak z niemalże białymi włosami i brązowymi oczami, podkreślonymi kredką.

- Peter. Na razie tylko Peter. Skąd Twoja ksywka?

- Jak do Nich doszedłem, miałem grzywkę jak Hannah Montana. Na szczęście już nie mam - uśmiechnął się smutno i zaczął iść. - Ogólnie Oni są dziwni, ale przyzwyczaisz się. Skoro tu jesteś, to pewnie też jesteś dziwny dla ludzi wokół. Zwykle trafiają tu wyrzutkowie. Łatwiej jest używać głupiej ksywki niż pamiętać o własnym imieniu. Generalnie tu mamy korytarze z „laboriatoriami", gdzie to wszystko wytwarzamy. Zwykle w salonie, czyli tam gdzie byliśmy na początku, wszystko sortujemy i pakujemy. I tu nie ma już po czym oprowadzać. Ile masz lat?

- Siedemnaście - no póki co piętnaście. Ale kto by tam liczył?

- To Ty jeszcze młody jesteś. Dopiero zaczynasz żyć. I już zamieszany w to gówno?

- Odkąd skończyłem dwanaście lat.

- Grubo lecisz.

- A Ty?

- Od trzech lat. Mam dwadzieścia trzy. Ale zwykle nikt nie lubi wspominać o początkach, więc jak chcesz możemy to pominąć. Na razie. Potem zobaczymy, co dalej.

Uśmiechnął się. Odwzajemniłem to. Nawet nie wiem dlaczego. Zaczął mi się dziwnie przyglądać.

- Coś nie tak?

- Olśniło mnie. Wymyśliłem Ci ksywkę - odpowiedział z entuzjazmem i uśmiechem, którego wcześniej tu nie dostrzegłem. - Będziemy Cię nazywać Ozzy.

- Ozzy? Dlaczego?

- Wyglądasz jak pieprzony Ozzy Osbourne. Nie dosłownie. Wyglądasz lepiej. I masz krótsze włosy. I jaśniejsze. Ale robisz mi taki Jego vibe. Potrzebujesz jeszcze tylko okrągłych okularów przeciwsłonecznych.

Uśmiechnąłem się, nadal nie nadążając nad tym gościem. Mógłbym Go polubić. Widzę taką nadzieję.

Mówili mi Ozzy | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz