XLIX

71 6 1
                                    

Oczywiście tato na nas czekał. Zaczął wypytywać o to, co się stało, kiedy ataki wróciły i ogólnie jak się czuję.

Mogłem na luzie funkcjonować, więc niekoniecznie musiało być źle. A nawet skłoniłbym się do stwierdzenia tego, że było dobrze.

Marcus do piątku był w całkiem dobrym stanie. W piątek rano też nie było źle. Dzień wcześniej pożegnał się z naszą klasą. W ostatni dzień szkolny w tym tygodniu z uniesioną głową udał się do dyrektora. Ja natomiast na Niego czekałem. Moje lekcje, co prawda, już się zaczęły, ale nie bez powodu siedziałem i gadałem z Mattem, żeby wymyślić strategię i ogarniałem podpisy, latając do każdej klasy, którą uczył Marcus. Miałem nadzieję. Wierzyłem, że to naprawdę coś dało.

Marcus wyszedł z gabinetu zestresowany. I dość blady. Nie mogłem zbyt wiele wyczytać z Jego twarzy. Do momentu, w którym szeroko się uśmiechnął.

- Co się stało?

- Podobno uczniowie zebrali podpisy z wnioskiem o nie wydalenie mnie. Kojarzysz coś takiego?

- Być może... Ale to nie mój pomysł, tylko mojej klasy. Jak wyszedł?

- Zakończył się powodzeniem - uśmiechnąłem się i chciałem Go pocałować, ale Marcus się odsunął. - Tylko mamy się do siebie nie kleić na terenie szkoły. Głupio byłoby złamać ten warunek dwie minuty po fakcie jego uznania.

- Przytulić Cię chociaż mogę?

- Myślę, że tak - uśmiechnął się i mnie objął.

Odetchnąłem z ulgą. Było dobrze. Naprawdę.

- Muszę iść na lekcje. Widzimy się później?

- Tak. Na matematyce. Zrobię Wam w końcu tą kartkówkę.

- Aha? Wiesz, że nikt się nie uczył? W tym ja?

- Wysłałem Wam materiały.

- Po czym kurwa okazało się, że jesteśmy razem i odchodzisz z pracy. Tylko spróbuj. Gwarantuję Ci, że zlikwidują te jebane podpisy.

- Za późno na to - uśmiechnął się. - Spoko, żartowałem. Za kogo Ty mnie masz? Ale chyba nie widziałem, żebyś tak się odpalił.

Marcus zaczął się śmiać.

- No weź. Naprawdę uwierzyłeś, że zrobię tę kartkówkę?

- Tak? Jestem łatwowierny. Powinieneś to wiedzieć.

Przez lekcje nic wielkiego się nie działo. Jak tylko mogłem miałem w uszach słuchawki. Nadal wszyscy ciągle patrzyli na mnie. Nadal komentowali. Ale ja przecież nic nie zrobiłem. Więc podobno nie mam się czym martwić. Z tym, że nazywam się Peter Stark. Zawsze mam czym się martwić.

Po lekcjach zaczekałem aż Marcus się zbierze, żebyśmy mogli już jechać do domu.

- Jak Ci minął dzień?

- Tak samo, jak ostatnio.

- Liczyłem na to, że będzie lepiej - ściągnął brwi.

- Ja też, ale chyba obydwoje się przeliczyliśmy.

- Będzie lepiej. Na mnie też się dziwnie patrzyli. Ale siedzimy w tym razem.

Wyszliśmy na parking i od razu skierowałem się do odpowiedniego auta. Sięgnąłem za klamkę samochodu, ale okazał się być zamknięty.

- No właśnie widzę, że jesteś łatwowierny - odwróciłem się w Jego stronę.

- Parking to nadal część szkoły.

- Fakt.

Otworzył samochód i przeszedł na swoją stronę. Usiadłem i zapiąłem pasy, ale Marcus tego nie zrobił.

- Mój samochód już nią nie jest - stwierdził, nachylił się i mnie pocałował. I oderwał się. Ale za szybko.

- Świetnie się bawisz, co?

- Zajebiście świetnie - zapiął pasy i ruszył.

- Czego słuchasz - ściągnął brwi na moje pytanie? - Masz jakiś ulubiony gatunek muzyczny?

- Głównie rock, metal.

- No to „zajebiście świetnie" - odparłem, wziąłem do ręki telefon i już po chwili puściłem muzykę.

Opadłem całkowicie na siedzenie i przymknąłem oczy.

- Nie zaśniesz przy tym chyba, co?

- To już raczej nie działa tak pobudzająco, jeśli słucha się tego całe życie. Ale spoko, nie zasnę.

Nie zasnąłem. Głównie dlatego, że Marcus zaczął śpiewać „Bohemian Rhapsody" i skończyło się na tym, że do Niego dołączyłem. Darliśmy się na cały głos. Tak samo właściwie było z każdą kolejną piosenką.

***

- Czyli co - spytałem, zaciągając się dymem jakiegoś zioła?

- Nie gadaj, Ozzy - mruknął Montana, wyciągnął skręta z moich ust, wsadził do własnych i pociągnął mnie ku sobie. Wziąłem do ust Jego przyrodzenie i zacząłem je ssać. Nie przestawałem, dopóki Montana nie stwierdził, że ma już dość.

Jestem dla Niego powietrzem. Nikim.

Tylko dlaczego On mnie tak przyciąga? Mam wrażenie, że sam udaje kogoś, kim nie jest.

Złapał mnie za ramię i lekko rzucił na łóżko. Był bardziej oschły niż zwykle. W tym całym „gangu" coraz gorzej się działo.

Poczułem, jak zimna dłoń przesuwa się po moim torsie, a koszulka chwilę później zaczyna być zdejmowana. Gdy w końcu wszystko zostało rzucone gdzieś w kąt, Marcus, bez uprzedzenia, wsadził we mnie swoje przyrodzenie. Zacisnąłem palce na Jego plecach i wstrzymałem powietrze. Zaczął poruszać się coraz szybciej, a ja nawet pomimo znieczulenia narkotykami, odczuwałem to cholernie boleśnie.

- Montana, przestań. Mówię coś kurwa do Ciebie - zrzuciłem Go z siebie, wstałem i odszedłem na drugi koniec pokoju.

Zacząłem się ubierać, nie patrząc w stronę Montany.

- O co chodzi?

- Nie dzisiaj - odparłem i z trudem powstrzymywałem łzy. - Dzisiaj nie dam rady.

- Co się stało?

- Nieważne. To... Nieważne. I tak jesteśmy dla siebie nikim, to bez sensu. Muszę się ogarnąć.

- Ozzy, powiedz mi, co się dzieje.

- Nic! Jestem dla Ciebie nikim, więc po co pytasz? Nawet nie znamy własnych imion. To pierdolony debilizm. Seks jest fajny, ale mam dość bycia Twoją zabawką - wziąłem głęboki oddech i przestałem krzyczeć. - Nie słuchaj mnie, jestem naćpany.

- Usiądź, proszę.

Usiadłem na łóżku, a Montana przysiadł się obok mnie i złapał za rękę.

- Lepiej będzie, jak sobie pójdę - stwierdziłem. - Jesteś dzisiaj bardziej... Porywczy. A ja niekoniecznie potrafię panować nad emocjami. I nie dam rady tego dzisiaj znieść. Przepraszam.

Wstałem z łóżka i wyszedłem z budynku. Usiadłem na krawężniku, wyciągnąłem telefon i woreczek, którego zawartość wysypałem na ekran i wciągnąłem. Później udałem się do mieszkania. Znowu wziąłem.

Nie lubię być sam.

Naprawdę nienawidzę uczucia samotności.

Mówili mi Ozzy | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz