I

495 25 7
                                    

- Friday, wychodzę - poinformowałem AI.

Zamknąłem za sobą drzwi, włączyłem muzykę i zacząłem iść przed siebie. Po raz kolejny pokłóciłem się z ojcem. I po raz kolejny musiałem wyjść.

Od urodzenia mieszkam z Nim w Nowym Jorku. Ze względu na to, że jest osobą publiczną chcąc, nie chcąc ja też się nią stałem. Ale zawsze trzymałem się od tego z daleka. Były tylko dwie rzeczy, które trzymały mnie w towarzystwie milionerów. I nie był to mój ojciec, bo On nigdy się mną na tyle nie interesował. Był to mój najlepszy (i jedyny) przyjaciel od dzieciństwa - Flash Thompson, którego poznałem przez to, że nasi ojcowie wiecznie robili razem jakieś interesy. A ta druga rzecz to były imprezy, imprezy z dużą ilością narkotyków. Na jedną z nich się właśnie wybierałem.

Gdy doszedłem pod klub, zadzwoniłem do Flasha. Kilkukrotnie. Ale nie odpowiadał. Po pewnym czasie zdecydowałem, że wejdę tam sam. Poszedłem do bramek z zamiarem przejścia przez nie, ale zatrzymał mnie ochroniarz.

- Pokaż bilet. Bez nich nie wpuszczamy - powiedział.

- Wiesz, kim ja kurwa jestem? Wiesz, ile razy tu byłem i jak dobrze znam właściciela? Wpuścisz mnie, albo wykonam telefon do Xaviera. I obiecuję, że sytuacja po tym telefonie dobrze się nie skończy.

Ochroniarz odsunął się i otworzył drzwi. Od razu ruszyłem do wspomnianego wcześniej Xaviera. Zapukałem do pokoju, w którym zwykle na imprezach przesiadywał i gwałtownie otworzyłem drzwi. Trochę mniej już gwałtownie zamknąłem je za sobą.

- O siemka. Czego Ci potrzeba?

- Tego co zawsze.

- Dzisiaj bez Flasha - spytał, wstając i otwierając kolejne drzwi kluczem?

- Szmaciarz nie odbiera.

- A kiedy On odbiera? Był u mnie. Pewnie się już naćpał. No to wybieraj - powiedział.

- Daj mi to, co zawsze - stwierdziłem.

- A nie chcesz czegoś mocniejszego? Mam nowy towar. Działa lepiej i dłużej. I różnica w cenie wcale nie taka duża.

- Dobra to daj to.

Xavier rzucił woreczkiem, a ja przekazałem Mu pieniądze, po czym szybkim krokiem wyszedłem. I to był błąd. Chwilę później wpadłem na jakąś dziewczynę na tyle niefortunnie, że wylały się na nas drinki, które niosła.

- O kurwa, sorry. Odkupię Ci te drinki. Koszula cała - spytałem, po tym jak spiętrzyłem Ją wzrokiem? Na tyle na ile mogłem. Miała ciemne, upięte w kok, kręcone włosy, oliwkową cerę, którą z trudem dostrzegłem wśród świateł, a na sobie miała czarny garnitur.

- Ta... Nie musisz serio tego odkupywać. Zresztą na Ciebie też się wylało.

- Spoko i tak już spadam. Powiedz tylko co i ile. To nie problem. W końcu to przeze mnie.

- Nie, naprawdę...

- Nalegam - uśmiechnąłem się.

- Dwa mojito - powiedziała po chwili.

- Dobra, to chodź.

Podeszliśmy do barku i przez moment czekaliśmy, aż podejdzie do nas Jake.

- Alkoholowe, czy nie - dopytałem?

- Nie jestem pełnoletnia i Ty chyba też nie.

- Nie jestem, ale znam Jaka i jak chcesz to może być z alkoholem. To jak? Szybka decyzja.

- Co tam, Peter - usłyszałem po chwili Jego głos?

- Dwa mojito - spojrzałem jeszcze raz na nieznajomą i uniosłem brwi.

- Alkoholowe - dopowiedziała szybko i zwróciła ku mnie wzrok.

- Już się robi.

- To na pewno nie problem?

- Nie, no co Ty? Głupio by było, jakbym se poszedł.

- Dwa mojito alkoholowe - Jake postawił drinki na blacie, a ja wyciągnąłem telefon i przyłożyłem do terminala. - Życzę Wam miłego wieczoru.

- Nie, my nie jesteśmy razem...

- Nawet nie wiem, jak Ona się nazywa i...

- Dobra, nic nie mówię. Muszę spadać.

- Ej Jake - Jake jeszcze raz się odwrócił, - jakby coś jeszcze chciała to sprzedaj Jej, dobra?

- Spoko. Narka.

- Siemka.

- Nie musiałeś tego robić, serio - powiedziała.

- Nie ma problemu. Ale muszę już iść. Miłego wieczoru.

Odwróciłem się i wyszedłem z budynku. Zauważyłem też, że mój telefon dzwoni. Odebrałem go bez wahania.

- O wow, Flash ożył. Czemu nie odbierasz, kretynie?

- Sorka, wyrywałem jakąś laskę. A potem poszliśmy do toalety i wiesz...

- Dobra, skończ. Ja spadam. Będę na naszym dachu, pewnie naćpany. Możesz dołączyć.

Niedługo później znalazłem się na wspomnianym dachu. Otworzyłem woreczek z tym rzekomym nowym cudem i wysypałem trochę na telefon. Wciągnąłem wszystko, co znalazło się na moim telefonie i niemal od razu zarzuciło mnie do tyłu. Usiadłem opierając się o konstrukcję, w której znajdowały się schody i uśmiechnąłem się. Kręciło mi się w głowie, wszystko wydawało się bardziej kolorowe i intensywniejsze. Krótko mówiąc - czułem się jak w raju.

Mówili mi Ozzy | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz