Westchnąłem głośno i dopiero po chwili zebrałem się do mówienia.
- Moja mama zmarła na raka, jak miałem osiem lat. Mój ojciec od wtedy nie był w żadnym poważnym związku. Dlatego trudno mi przyjąć do wiadomości, że znalazł sobie kogoś. A do tego jeszcze Ona ma dziecko. Nigdy sobie nie radziłem z opieką nad dzieciakami, a coś czuję, że ta mała może mi nieźle rozpierdolić mój system funkcjonowania.
- Przykro mi z powodu Twojej mamy.
- To było dawno. Nie wiem czemu w ogóle, o tym wspomniałem. O tym wszystkim. W ogóle ostatnio chyba nie wiem, co robię. Szczególnie przy Tobie.
- Szczególnie przy mnie?
- Dziwię się, że jeszcze ze mną gadasz.
- Ja też. Masz w sobie coś, co przyciąga ludzi. Niezależnie od tego na jakiego dupka wychodzisz. Na przykład dzisiaj chociaż miałam się po raz kolejny przekonać, że nim jesteś, pokazałeś, że jednak jest w Tobie trochę... Sama nie wiem. Dobro to złe określenie... Masz w sobie charyzmę, która przyciąga ludzi, ale mam wrażenie, że gdybym zaczęła Cię bliżej poznawać, mógłbyś się okazać całkiem przyjazny i towarzyski.
- Nawiązując do Twojej wypowiedzi i odnosząc się nie do siebie, muszę Ci powiedzieć, że z początku myślałem, że jesteś zimną suką i tyle. Przepraszam za określenie, po prostu całe życie spędziłem w tego typu kręgach, więc nie chciałem do tego wracać. Nie udaje mi się zbyt dobrze jak na razie. Ale muszę przyznać, że wydajesz się być całkiem fajną i choć ponurą to zabawną dziewczyną. Ale zobaczymy co dalej, nie?
- Jak na razie to muszę spadać do domu. Jak by nie patrzeć obydwoje musimy jutro rano wstać. Ale dziękuję.
- Za co?
- Zachowaliśmy się wobec Ciebie z Nedem okropnie, a Ty tyle dla mnie robisz.
- Pewnie macie jakiś powód, który to spowodował, więc bez sensu trzymać urazę. Nie powiem, że nie jestem ciekawy, ale nie naciskam. Ważne, że chyba już jej nie masz.
- Ned się wkurwi.
- Czemu?
- O to, że się z Tobą trzymam.
- Pogadamy z Nim i może przejdzie. W końcu Go poznam w ogóle. Tak szczerze.
MJ wstała i wzięła swoje rzeczy.
- Odprowadzić Cię do domu?
- Jak masz czas i ochotę. I w ogóle jesteś w stanie.
- Dlaczego miałbym nie być? Już mi przeszło - uśmiechnąłem się.
Wyszliśmy z pokoju i jakimś cholernym cudem w salonie natrafiliśmy na mojego ojca. Spojrzał na nas pytającym wzrokiem, przywitali się z MJ, po czym wyszliśmy.
Odprowadziłem Ją pod same drzwi. Potem wróciłem do domu tą samą trasą. Zdjąłem buty i ramoneskę i wyszedłem na salon z zamiarem udania się do swojego pokoju.
- A kto to właściwie był - spytał tato, który pojawił się znikąd?
- Znajoma. Pomagaliśmy zrobić Mii jakiś plakat.
- Znajoma - spytał tato z uśmiechem i tonem, które mogłyby sugerować wiele?
- Tak, tato. Znajoma. Chodzimy razem do klasy. Nie znam Jej nawet przez tydzień. Znamy się dosłownie jeden dzień.
- Dziękuję, że zdecydowałeś się pomóc Mii - zmienił temat razem ze sposobem mówienia.
- Czemu Ty mi dziękujesz, a nie Ona?
- Mia jest dzieckiem. Poprosiłem Cię o to i jestem wdzięczny za to, że tego nie olałeś.
- Spoko.
- Wiem, że jest ciężko, ale przyzwyczaisz się.
- Jak zawsze.
- Co się działo wczoraj? Niepotrzebnie uwierzyłem w Twoje słowa. Podobno zwijałeś się z bólu.
- Kto Ci tak powiedział? Mia?
- To nieistotne. Jeśli źle się czujesz, to czemu nie dajesz sobie pomóc? Nie rozumiem tego.
- Ja też. Taki już jestem.
- Dalej Cię boli? Odpowiedz szczerze, błagam. I usiądź. Nie będziemy chyba tak stać.
Usiadłem, tak jak poprosił. Ale nie widziałem tego, że miałbym Mu mówić, co rzeczywiście się działo.
- Po prostu mnie bolał brzuch. Nic więcej.
- Wiesz, że nie uwierzę? Ile mnie znasz?
- Jak się złączy te chwile, w których rzeczywiście rozmawialiśmy, to dość krótko i słabo. A licząc latami to powiedzmy, że prawie szesnaście.
- Jak mam Ci pomóc, jeśli nie wiem w czym problem?
- To nie pomagaj - rzuciłem i gwałtownie wstałem. Spiąłem się automatycznie i niestety tato to zauważył. I podszedł do mnie, próbując mnie asekurować.
- Nadal uważasz, że nie trzeba Ci pomagać?
- Nie powiedziałem tego. Powiedziałem, żebyś tego nie robił, nie że nie potrzebuję pomocy.
Spojrzałem Mu w oczy. Były zmartwione, mimo Jego wiecznie pokerowej twarzy. Mimowolnie do moich oczu napłynęły łzy. Szybko je przetarłem, włożyłem ręce do kieszeni, powtórzyłem, że nic mi nie jest i skierowałem się do pokoju.
- Pomóc Ci?
- Nie trzeba. Dzięki.
Zamknąłem drzwi od swojego pokoju, oparłem się o ścianę i zsunąłem na podłogę. Spojrzałem na swoje trzęsące się ręce, zamknąłem oczy i przechyliłem głowę w tył.
Nie mogę więcej brać. Po prostu nie mogę. Nie mam na to siły. Ale inaczej nie umiem.
Ale nie mogę dać się przebadać. Z dziesięć dni niebrania do wyniku negatywnego. Nie wytrzymam tyle bez wzięcia czegokolwiek.
Ale On chyba nic nie podejrzewa. Gorzej z Pepper. Pracuje na ostrym dyżurze. Na bank widziała ludzi po narkotykach. Tylko dlaczego wtedy miałaby mi uwierzyć, że nic nie brałem?
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Xaviera. Ale nie zadzwoniłem. Zawsze są jakieś skutki. Szczególnie przy narkotykach.
Zamiast tego zdecydowałem się napisać do MJ. Nic szczególnego. Po prostu ponownie podziękowałem. Odłożyłem telefon i skierowałem się do ambulatorium.
CZYTASZ
Mówili mi Ozzy | złσ∂zιєנкα мαяzєń
FanfictionPeter Stark, syn samego Anthonego Starka, to nastolatek, którego życie nadszarpnęło. W czasie zmiany, jaką jest pierwsze pójście do szkoły, dowiaduje się, że Jego ojciec poznał kobietę z dzieckiem, która zamierza się do Nich wprowadzić. Ale nowe oto...