VI

213 13 6
                                    

Westchnąłem głośno i dopiero po chwili zebrałem się do mówienia.

- Moja mama zmarła na raka, jak miałem osiem lat. Mój ojciec od wtedy nie był w żadnym poważnym związku. Dlatego trudno mi przyjąć do wiadomości, że znalazł sobie kogoś. A do tego jeszcze Ona ma dziecko. Nigdy sobie nie radziłem z opieką nad dzieciakami, a coś czuję, że ta mała może mi nieźle rozpierdolić mój system funkcjonowania.

- Przykro mi z powodu Twojej mamy.

- To było dawno. Nie wiem czemu w ogóle, o tym wspomniałem. O tym wszystkim. W ogóle ostatnio chyba nie wiem, co robię. Szczególnie przy Tobie.

- Szczególnie przy mnie?

- Dziwię się, że jeszcze ze mną gadasz.

- Ja też. Masz w sobie coś, co przyciąga ludzi. Niezależnie od tego na jakiego dupka wychodzisz. Na przykład dzisiaj chociaż miałam się po raz kolejny przekonać, że nim jesteś, pokazałeś, że jednak jest w Tobie trochę... Sama nie wiem. Dobro to złe określenie... Masz w sobie charyzmę, która przyciąga ludzi, ale mam wrażenie, że gdybym zaczęła Cię bliżej poznawać, mógłbyś się okazać całkiem przyjazny i towarzyski.

- Nawiązując do Twojej wypowiedzi i odnosząc się nie do siebie, muszę Ci powiedzieć, że z początku myślałem, że jesteś zimną suką i tyle. Przepraszam za określenie, po prostu całe życie spędziłem w tego typu kręgach, więc nie chciałem do tego wracać. Nie udaje mi się zbyt dobrze jak na razie. Ale muszę przyznać, że wydajesz się być całkiem fajną i choć ponurą to zabawną dziewczyną. Ale zobaczymy co dalej, nie?

- Jak na razie to muszę spadać do domu. Jak by nie patrzeć obydwoje musimy jutro rano wstać. Ale dziękuję.

- Za co?

- Zachowaliśmy się wobec Ciebie z Nedem okropnie, a Ty tyle dla mnie robisz.

- Pewnie macie jakiś powód, który to spowodował, więc bez sensu trzymać urazę. Nie powiem, że nie jestem ciekawy, ale nie naciskam. Ważne, że chyba już jej nie masz.

- Ned się wkurwi.

- Czemu?

- O to, że się z Tobą trzymam.

- Pogadamy z Nim i może przejdzie. W końcu Go poznam w ogóle. Tak szczerze.

MJ wstała i wzięła swoje rzeczy.

- Odprowadzić Cię do domu?

- Jak masz czas i ochotę. I w ogóle jesteś w stanie.

- Dlaczego miałbym nie być? Już mi przeszło - uśmiechnąłem się.

Wyszliśmy z pokoju i jakimś cholernym cudem w salonie natrafiliśmy na mojego ojca. Spojrzał na nas pytającym wzrokiem, przywitali się z MJ, po czym wyszliśmy.

Odprowadziłem Ją pod same drzwi. Potem wróciłem do domu tą samą trasą. Zdjąłem buty i ramoneskę i wyszedłem na salon z zamiarem udania się do swojego pokoju.

- A kto to właściwie był - spytał tato, który pojawił się znikąd?

- Znajoma. Pomagaliśmy zrobić Mii jakiś plakat.

- Znajoma - spytał tato z uśmiechem i tonem, które mogłyby sugerować wiele?

- Tak, tato. Znajoma. Chodzimy razem do klasy. Nie znam Jej nawet przez tydzień. Znamy się dosłownie jeden dzień.

- Dziękuję, że zdecydowałeś się pomóc Mii - zmienił temat razem ze sposobem mówienia.

- Czemu Ty mi dziękujesz, a nie Ona?

- Mia jest dzieckiem. Poprosiłem Cię o to i jestem wdzięczny za to, że tego nie olałeś.

- Spoko.

- Wiem, że jest ciężko, ale przyzwyczaisz się.

- Jak zawsze.

- Co się działo wczoraj? Niepotrzebnie uwierzyłem w Twoje słowa. Podobno zwijałeś się z bólu.

- Kto Ci tak powiedział? Mia?

- To nieistotne. Jeśli źle się czujesz, to czemu nie dajesz sobie pomóc? Nie rozumiem tego.

- Ja też. Taki już jestem.

- Dalej Cię boli? Odpowiedz szczerze, błagam. I usiądź. Nie będziemy chyba tak stać.

Usiadłem, tak jak poprosił. Ale nie widziałem tego, że miałbym Mu mówić, co rzeczywiście się działo.

- Po prostu mnie bolał brzuch. Nic więcej.

- Wiesz, że nie uwierzę? Ile mnie znasz?

- Jak się złączy te chwile, w których rzeczywiście rozmawialiśmy, to dość krótko i słabo. A licząc latami to powiedzmy, że prawie szesnaście.

- Jak mam Ci pomóc, jeśli nie wiem w czym problem?

- To nie pomagaj - rzuciłem i gwałtownie wstałem. Spiąłem się automatycznie i niestety tato to zauważył. I podszedł do mnie, próbując mnie asekurować.

- Nadal uważasz, że nie trzeba Ci pomagać?

- Nie powiedziałem tego. Powiedziałem, żebyś tego nie robił, nie że nie potrzebuję pomocy.

Spojrzałem Mu w oczy. Były zmartwione, mimo Jego wiecznie pokerowej twarzy. Mimowolnie do moich oczu napłynęły łzy. Szybko je przetarłem, włożyłem ręce do kieszeni, powtórzyłem, że nic mi nie jest i skierowałem się do pokoju.

- Pomóc Ci?

- Nie trzeba. Dzięki.

Zamknąłem drzwi od swojego pokoju, oparłem się o ścianę i zsunąłem na podłogę. Spojrzałem na swoje trzęsące się ręce, zamknąłem oczy i przechyliłem głowę w tył.

Nie mogę więcej brać. Po prostu nie mogę. Nie mam na to siły. Ale inaczej nie umiem.

Ale nie mogę dać się przebadać. Z dziesięć dni niebrania do wyniku negatywnego. Nie wytrzymam tyle bez wzięcia czegokolwiek.

Ale On chyba nic nie podejrzewa. Gorzej z Pepper. Pracuje na ostrym dyżurze. Na bank widziała ludzi po narkotykach. Tylko dlaczego wtedy miałaby mi uwierzyć, że nic nie brałem?

Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Xaviera. Ale nie zadzwoniłem. Zawsze są jakieś skutki. Szczególnie przy narkotykach.

Zamiast tego zdecydowałem się napisać do MJ. Nic szczególnego. Po prostu ponownie podziękowałem. Odłożyłem telefon i skierowałem się do ambulatorium.

Mówili mi Ozzy | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz